66 tys. 937 aut elektrycznych (BEV) - tyle pokazał Licznik Elektromobilności na koniec września w Polsce. To niewiele ponad 6 proc. z miliona, o którym mówił były już premier Mateusz Morawiecki. Tyle samochodów elektrycznych zdaniem szefa rządu PiS miało pojawić się na polskich drogach do 2025 r. Rząd Donalda Tuska prognozuje jednak, że do 2030 r. pojazdów elektrycznych na drogach będzie półtora miliona. Jakim cudem? Odpowiedź kryje się w prognozach, którymi kolejny raz posługuje się Ministerstwo Klimatu i Środowiska i które w październiku znów pojawiły się w mediach.
Zgodnie z nimi liczba aut elektrycznych w 2030 r. ma się zbliżyć do 1,5 mln sztuk. Jest w tej prognozie jednak pewien haczyk. Wystarczy spojrzeć na dane "wejściowe" - uwzględniają one zarówno auta elektryczne (BEV), jak i hybrydy plug-in (PHEV). Rzecz w tym, że tak jak nie każdy mężczyzna z widłami to Posejdon, tak nie każdy samochód "z wtyczką" to auto elektryczne.
- Spuśćmy zasłonę milczenia na ten milion "elektryków" z dwóch powodów. W 2016 r. wizja tego, co będzie się działo za 10 lat, była zupełnie inna niż to, co wiemy dzisiaj. To miało być pewne hasło, nośnik idei wyznaczającej kierunek transformacji przemysłu motoryzacyjnego. Po drugie, widziałem wiele różnych prognoz, wszystkie są hurraoptymistyczne i skrajnie różne. Uważam, że nawet o 200-300 tys. aut elektrycznych będziemy jeszcze długo marzyli, jeśli firmy przestaną je kupować i nie będzie dobrze rozwiniętej infrastruktury ładowania - mówi money.pl Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Hybryda plug-in to nie "elektryk". Haczyk w prognozach
Licznik Elektromobilności dobił bowiem do 128 tys. 914 samochodów z silnikami elektrycznymi. Wyszczególnia jednak wyraźnie, że z tej liczby 61 tys. 977 to hybrydy plug-in, czyli samochody z silnikiem spalinowym, dodatkowo wyposażone w silnik elektryczny oraz baterie trakcyjne. Dzięki temu również można je ładować za pomocą wtyczki i pokonać od 20 do prawie 100 km na jednym ładowaniu, bez spalania benzyny lub oleju napędowego. W myśl polskich przepisów nie są jednak traktowane jak auta elektryczne.
Chodzi o aktualnie obowiązującą Ustawę o elektromobilności i paliwach alternatywnych z 11 stycznia 2018 r. (Dz.U. 2018 poz. 317). Zgodnie z jej zapisami auto elektryczne to takie, które "wykorzystuje do napędu wyłącznie energię elektryczną akumulowaną przez podłączenie do zewnętrznego źródła zasilania". Hybryda plug-in tego warunku nie spełnia.
W przeciwieństwie do aut elektrycznych (BEV) hybryda plug-in nie może korzystać z buspasów, nie zaparkuje za darmo w Strefie Płatnego Parkowania Niestrzeżonego, nie dostanie zielonych tablic rejestracyjnych, nie kwalifikuje się do dopłat w programie "Mój elektryk". Przede wszystkim jednak, w myśl przepisów Unii Europejskiej, również będzie objęta tzw. zakazem sprzedaży nowych aut z silnikami spalinowymi.
Jesienią Ministerstwo Klimatu i Środowiska skierowało do konsultacji projekt "Krajowych ram polityki w zakresie rozwoju rynku w odniesieniu do paliw alternatywnych w sektorze transportu i rozwoju odpowiedniej infrastruktury". To właśnie tam zapisano, że liczba "pojazdów elektrycznych, EV" ma przekroczyć 1 mln 512 tys. 985 szt. To cztery razy więcej niż szacunkowe wyliczenia na 2025 r. Samochodów osobowych BEV ma być 891 tys. 150 szt., a hybryd plug-in 590 tys. 516 szt. Doliczono też kilka tysięcy autobusów elektrycznych, ciężarówek i ponad 21 tys. lekkich pojazdów użytkowych.
Uwzględnianie hybryd plug-in w prognozach przyszłej liczby aut elektrycznych w Polsce zakłamuje dynamikę rozwoju rynku "elektryków". Bo jest ich dziś w istocie o połowę mniej, niż wylicza Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Więc i tempo dochodzenia do progu miliona lub półtora miliona takich pojazdów będzie znacznie wolniejsze.
Nie ma dotacji, nie ma aż tylu zakupów "elektryków"
Prognozy to jedno. Inna sprawa to fakt, że popyt na samochody elektryczne jest chybotliwy. Na wieść o wyczerpaniu się dopłat w programie "Mój elektryk" do końca roku, branża motoryzacyjna od razu zaczęła mówić o "szoku" i zapowiadać tąpnięcie w wynikach sprzedaży. Bo brak dopłat do aut elektrycznych w leasingu uderza przede wszystkim w firmy, a to ich zamówienia są dziś motorem napędowym wzrostów na rynku "elektryków".
Polskie Stowarzyszenie Nowej Mobilności wylicza, że to właśnie przedsiębiorcy kupują ponad 80 proc. wszystkich aut elektrycznych (BEV), a branża leasingowa finansuje prawie 70 proc. z nich. Rynek ten czeka więc ostre hamowanie.
Europejskie Stowarzyszenie Producentów Pojazdów (ACEA) wylicza, że w okresie styczeń-wrzesień w Polsce zarejestrowano 12 tys. 497 samochodów elektrycznych (BEV), a ich udział w łącznej liczbie rejestracji to zaledwie 3,1 proc. Polska jest w ogonie Europy - gorzej pod tym względem jest tylko w Chorwacji (2,8 proc.) i na Słowacji (2,5 proc.). Unijna średnia to 14,7 proc. udziału "elektryków" w rejestracjach aut.
Prym wiedzie Norwegia z wynikiem 88,2 proc. i to ona zawyża europejskie (nie unijne, bo Norwegia w UE nie jest) statystyki elektromobilności. Będąca na drugim miejscu Dania to wynik 48,2 proc., a zamykająca podium Szwecja - 34 proc.
I choć aut elektrycznych wciąż przybywa, to nie w tak dynamicznym tempie, jak wcześniej zakładano. To z kolei wymusiło rezygnację z optymistycznych strategii przez największe marki motoryzacyjne. Volvo wycofało się z planu sprzedawania w UE wyłącznie aut elektrycznych już od 2030 r. To samo zrobiły Mercedes-Benz czy Ford. Volkswagen zaś ogranicza produkcję aut elektrycznych w swoich fabrykach w związku z niewystarczającym popytem.
Nie nadąża także tempo rozwoju infrastruktury ładowania. Licznik Elektromobilności wylicza, że punktów szybkiego ładowania (DC) jest w Polsce 2366. Trzeba zwrócić uwagę na sformułowanie "punktów", bo odnosi się ono do wtyczek. Jeśli przeciętna stacja ładowania ma dwie wtyczki, oznacza to, że ogólnodostępnych szybkich ładowarek jest o połowę mniej.
Od 2025 r. wzrośnie sprzedaż "elektryków"? Wskazują główne czynniki
Na milion samochodów elektrycznych jeżdżących po polskich drogach będziemy musieli jeszcze poczekać - mówi Jan Wiśniewski, dyrektor Centrum Badań i Analiz PSNM w odpowiedzi na pytanie money.pl.
Stowarzyszenie spodziewa się wzrostu liczby rejestracji od 2025 r. Ma to mieć związek z ostatnim rokiem obowiązywania programu "Mój elektryk" i regulacjami UE, które zaostrzą normy emisji CO2, wymuszając wzrost sprzedaży "elektryków" kosztem aut z silnikami benzynowymi i Diesla.
- W nadchodzących latach czynnikami o decydującym wpływie na wzrost popytu na samochody całkowicie elektryczne będą kolejne normy emisyjne, stopniowy wzrost kosztów eksploatacji pojazdów spalinowych przy jednoczesnej, coraz większej przystępności cenowej BEV, jak również rozwój technologii, zwłaszcza w obszarze bateryjnym. Decydujący wpływ na liczbę rejestracji będzie miało również tempo rozbudowy ogólnodostępnej infrastruktury ładowania - dodaje Wiśniewski.
I przypomina, że branża od dawna postuluje usprawnienie procedur przyłączeniowych do sieci elektroenergetycznej, co hamuje dziś rozwój sieci szybkich ładowarek.
Od środy do chwili publikacji artykułu Ministerstwo Klimatu i Środowiska nie przesłało odpowiedzi na nasze pytania.
Marcin Walków, dziennikarz i wydawca money.pl