2,5 tys. zł obiecuje bezrobotnym Polakom Andrzej Duda, jeśli wybiorą go na drugą kadencję. Ofertę tę przebija jedynie lewica, która żąda podniesienia "kuroniówki" do minimum 50 proc. ostatniego wynagrodzenia (przy założeniu, że nie będzie to mniej niż 1400 zł brutto). Czym skończy się ta polityczna licytacja hojności?
Przyjrzyjmy się sytuacji na zimno, bez emocji. Fakty są takie, że mamy rekordowo niskie świadczenie dla osób, które straciły źródło dochodu. Osoby z minimum 5-letnim stażem pracy otrzymują przez pierwsze trzy miesiące zasiłek w wysokości 741,87 zł na rękę, a następnie 592,52 zł przez kolejne trzy miesiące. Kwoty te są bliskie minimum egzystencjalnego, a nawet niższe od niego. To wynosi 616,55 zł miesięcznie na osobę.
Prawdą jest też, że rząd nie robi Polakom łaski, wypłacając zasiłek dla bezrobotnych. Ci, którzy go pobierają, musieli wcześniej na niego sami odkładać, wpłacając regularnie co miesiąc składkę w wysokości 2,45 proc. swojego dochodu. W przypadku przedsiębiorców, którzy odprowadzają tzw. pełny ZUS, danina na Fundusz Pracy nie może być to mniej niż 76,84 zł miesięcznie.
Rząd nie ukrywa, że zasiłek jest niski, by zachęcać ludzi do aktywnego poszukiwania pracy, a nie bierności zawodowej.
Aktualne obciążenie dla budżetu z tytułu wypłat zasiłków bezrobotnym można w przybliżeniu oszacować na ok. 737 mln zł. Jak policzyliśmy tę kwotę? W marcu 2020 r. w urzędach pracy było 909 tys. zarejestrowanych, prawo do zasiłku ma tylko co piąty bezrobotny, zasiłek jest przyznawany na ogół na 6 miesięcy, przyjęliśmy stawkę 861 zł brutto przez 3 miesiące i 676 zł brutto przez kolejne 3 miesiące.
Pod koniec maja 2020 r. przestają obowiązywać aktualne stawki i rząd będzie musiał je rewaloryzować. Ministerstwo rodziny, pracy i polityki społecznej proponowało podniesienie podstawowego zasiłku do tysiąca złotych brutto już w pierwszym projekcie tarczy, ale ostatecznie zapis ten usunięto. Urzędnicy tłumaczyli, że priorytetem dla rządu jest utrzymanie miejsc pracy, a nie zachęcanie pracodawców do zwalniania i że czekają na dane z urzędów pracy. A te będą miarodajne dopiero wówczas, gdy upłynie standardowy miesiąc wypowiedzenia i zwalniane osoby zaczną się rejestrować.
I nagle nastąpił zwrot akcji. Rząd chyba już wie, że pomimo kolejnych specustaw, pracodawcy będą zwalniać. Wicepremier Jadwiga Emilewicz przyznała, że zasiłki dla bezrobotnych są rażąco niskie i należy je podnieść do kwoty 1200-1300 zł brutto. Dyskusja, ile dać bezrobotnemu, znowu rozgorzała.
Sprawdźmy, co stanie się, gdy postulat Prezydenta RP zostanie spełniony i zasiłek z urzędu pracy wzrośnie do kwoty 1300 zł brutto miesięcznie, a do tego dojdzie jeszcze świadczenie solidarnościowe w kwocie 1200 zł brutto na trzy miesiące?
W najczarniejszym scenariuszu, który zakłada wzrost bezrobocia do końca 2020 r. do 14 proc., liczba bezrobotnych może osiągnąć nawet 3,4 mln ludzi. Jeśli warunki formalne przyznawania świadczenia pozostaną niezmienione (tj. minimum 12 miesięcy składkowych w ostatnich 18 miesiącach poprzedzających bezrobocie i wszystkie składki do ZUS odprowadzane od minimalnej krajowej wzwyż, czyli podstawa oskładkowania nie niższa, niż 2600 zł brutto), to prawo do zasiłku będzie przysługiwać jak dotychczas, tylko 20 proc. bezrobotnych.
Jak łatwo policzyć, koszty wypłaty zasiłków od przełomu roku 2020/2021 do czerwca 2021 r. mogłyby wynieść już 7,75 mld zł. Jeśli jednak przepisy się zmienią, o świadczenie będzie łatwiej, to wówczas "kuroniówka" może kosztować nawet tyle co dzisiejsze 500+, czyli kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie. A i tak może się skończyć na programie Bezrobocie+.
Czy "prezydenckie" świadczenie w kwocie 2500 zł brutto plus zasiłek 500 zł na każde dziecko, zachęci Polaków do aktywnego poszukiwania pracy?
Przykład amerykańskiego rynku pracy pokazuje, że wkraczamy na niebezpieczne wody. Tam wpompowanie w gospodarkę 2,2 biliona dolarów i przyznanie bezrobotnemu 2,4 tys. dolarów zasiłku miesięcznie na cztery miesiące, spowodowało niespotykaną w historii tego kraju lawinę bezrobocia. Bez pracy pozostaje już 30 mln ludzi, to 10 proc. ogółu zatrudnionych i dwa razy tyle, ile wynosi w Polsce całkowita liczba pracujących.
Co robi wręczanie ludziom gotówki z rynkiem pracy, pokazuje wprowadzenie świadczenia 500+. Chociaż oficjalne dane z badania aktywności ekonomicznej BAEL, które przeprowadził w ubiegłym roku GUS wskazują, że dzięki świadczeniu z rynku pracy odpłynęło "tylko" 67 tys. kobiet, to dane te są zdaniem ekspertów mało wiarygodne. Opierają się na deklaracjach ankietowych, a ci nie chcieli wypaść źle. Faktyczną liczbę biernych zawodowo z powodu polepszenia sytuacji materialnej rodziny szacuje się na co najmniej 100 tys. osób.
Zamiast podnosić zasiłki dla bezrobotnych do 2,5 tysięcy, lepiej zdjąć z pracodawców i pracowników ciężary danin, które muszą dźwigać do ZUS i US. Nie myślę tu o rewolucyjnych zmianach typu: wprowadzić dobrowolność składek do ZUS, bo to pomysły nierealne. Znacząco należy jednak przyciąć koszty, które solidarnie ponosi pracodawca i pracownik.
Jeśli koszty pracy będą w Polsce dużo niższe (obecnie to ponad 40 proc. wynagrodzenia), a ludziom w kieszeniach zostanie więcej pieniędzy, nie trzeba będzie im dokładać na życie, ani zachęcać do przedsiębiorczości. Wystarczy przestać się wtrącać w gospodarkę i pozwolić wolnemu rynkowi działać. W przeciwnym razie może okazać się, że działania osłonowe zamiast korzyści przyniosą społeczeństwu więcej strat.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie