W środę po południu niemieckie władze ogłosiły, że rozpoczną wyrywkowe kontrole na granicy z Polską i Czechami. W tym samym czasie byliśmy na zachodniej granicy i na własne oczy widzieliśmy, że intensywne kontrole już są prowadzone. Mieszkańcy obawiają się, że dalsze zaostrzenie procedur uderzy w ich interesy i utrudni codzienne życie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Od miesięcy coś się dzieje"
Słubice to niewielkie 16-tysięczne miasto na samej granicy z Niemcami. Od Frankfurtu oddziela je Odra.
Na parkingu przy lokalnym targowisku większość aut ma rejestracje niemieckie. - Od miesięcy wyraźnie widać, że coś się dzieje – mówi sprzedawczyni na stoisku z odzieżą, zapytana o kontrole.
Niemiecka policja stoi na granicy niemal codziennie. Ale nie kontroluje każdego. Sprawdzają przede wszystkim samochody dostawcze. Te, które przyjechały z daleka. Jeśli mają podejrzenie, że ktoś może przewozić ludzi, natychmiast zaczynają kontrolę – opowiada.
Pytamy ją, czy widzi powody, by wprowadzać większe restrykcje. – Mogę oprzeć się na własnym doświadczeniu. W Niemczech faktycznie widać większe grupy afrykańskich uchodźców. I widać też, że niemieckie władze czasami próbują ich wręcz wyłapać z ulicy. Widziałam, jak ich ścigają – dodaje.
– Dla nas to nie byłaby nowość. Podczas pandemii były kontrole. Okazywało się dokument i tyle. W niczym nam to nie utrudniało ani handlu z Niemcami, ani zakupów w Niemczech – mówi nasza rozmówczyni. – Nie czujemy, żeby to wszystko było wymierzone w nas – dodaje.
Niemiecki policjant wyrasta jak z podziemi
Z targowiska trafiamy tam, gdzie kończy się Polska. Przekraczamy granicę, jak spod ziemi wyrasta nagle niemiecki policjant. Stoi na chodniku, przyglądając się każdemu pojazdowi. Funkcjonariuszy jest dużo więcej – na wysepce oddzielającej pasy ruchu i po drugiej stronie drogi.
Samochody osobowe przepuszczane są w zasadzie bez przeszkód. Ale gdy tylko na drodze pojawia się widoczny z daleka bus z oznaczeniem firmy kurierskiej, policjanci natychmiast go zatrzymują. Kierowca nie wydaje się zaskoczony. Bez słowa otwiera tylne drzwi, a dwójka policjantów sprawdza wnętrze pojazdu.
– Żadnych zdjęć – mówi jeden z policjantów, zanim jeszcze zdążymy spytać o zgodę na fotografowanie. – Może pan zrobić zdjęcie tamtego pojazdu, jest pusty – dodaje krótko.
Okazuje się, że po niemieckiej stronie granicy niewiele osób słyszało, że przejście z Polską może zostać zamknięte. Po polskiej stronie o takim zagrożeniu słyszał niemal każdy nasz rozmówca. Przypomnijmy: politycy ze wschodnich Niemiec od pewnego czasu postulują stałe kontrole na granicy. Uważają bowiem, że sytuacja wymknęła się spod kontroli.
W żadne zamknięcie granicy nie wierzę – deklaruje spotkana przez nas mieszkanka Frankfurtu.
Mówi po polsku, ale z bardzo silnym akcentem – Alles gut! – dodaje i wraca do picia kawy w kawiarni przy głównej ulicy miasta.
"Wszystko zaczęło się jakieś pół roku temu"
Z tym zamknięciem granicy to chyba jakaś przesada. Nikt nie będzie niczego zamykał, po prostu kontrole będą bardziej intensywne. Już teraz są. Wystarczy spróbować wjechać do Frankfurtu po godz. 23. Wtedy zatrzymują każdy pojazd. Według mnie to wszystko zaczęło się jakieś pół roku temu. Od tego czasu jest więcej policji, więcej kontroli, więcej nieufności – mówi nam Polak, który chwilę wcześniej wysiadł z samochodu na niemieckich rejestracjach.
Wielu Niemców o kontroli na granicy nie chce rozmawiać. Wydają się być całą sprawą znacznie mniej przejęci niż Polacy.
Niemcy nie przyjeżdżają tu do pracy. Jak nie utkną w kolejce, to najwyżej zawrócą. Polacy są w zupełnie innej sytuacji. Wielu jeździ do Niemiec do pracy. Jeśli Niemcy naprawdę zaczną kontrolować każdy pojazd, to będzie koszmar. Utworzą się wielokilometrowe korki, trudno to sobie nawet wyobrazić – przewiduje polski sprzedawca, którego spotykamy po powrocie na naszą stronę granicy.
Igor, Ukrainiec pracujący w sklepie spożywczym, mówi, że całego zamieszania z kontrolą nie rozumie. – Mieszkam tu od ośmiu lat. Tylko raz widziałem grupę imigrantów wyskakujących z busa i próbujących przekroczyć granicę. Ale to było w czasie pandemii – przyznaje.
– Do naszego sklepu przychodzi wielu uchodźców - rejestrują karty SIM. Są wśród nich i Hindusi, i Pakistańczycy, i przedstawiciele wielu innych narodowości. Wszyscy mają jednak albo paszport, albo PESEL. Nikt nie wygląda, jakby go policja goniła, ci ludzie są tu legalnie. Nie wiem, po co mieliby zamykać granicę – dodaje Igor.
Kilku sprzedawców, z którymi rozmawiamy, przyznaje, że obawia się restrykcji na granicy. – To uderzy w handel, zmniejszy nam obroty, nic dobrego z tego nie będzie – mówi jeden z nich.
Co dalej? Kolejna rozmówczyni pozostaje optymistką. – Tu nie ma żadnej granicy. Polacy i Niemcy żyją razem. I nie wyobrażam sobie, by się to miało kiedykolwiek zmienić – podsumowuje.
Robert Kędzierski, dziennikarz money.pl