Hejt od lat pozostaje szarą strefą polskiego internetu. Na rynku działają firmy wyspecjalizowane w czarnym PR. Choć ich aktywność "ucywilizowała się" w ostatnich latach (nie znajdziemy już ogłoszeń, w których otwarcie opisywana jest hejterska działalność), to równocześnie stała się znacznie bardziej wyrafinowana. Jak mówi nam pracownik jednej z nich, piszących komentarze rekrutuje się pod płaszczykiem osób odpowiedzialnych za marketing szeptany.
Tego typu ogłoszenia już bez większego problemu w sieci znajdziemy – oczywiście nie każde dotyczy pracy w charakterze hejtera, ale to istotne źródło pozyskiwania takich osób.
Ile trzeba zapłacić za "usługi" hejtera? Według naszego rozmówcy, wszystko zależy od oczekiwań klienta. Za najprostsze wpisy z kont bez żadnej historii lub z automatycznych trzeba zapłacić od kilkudziesięciu groszy do około złotówki.
Z takimi wpisami jest jednak problem – Google, Twitter czy Facebook są w stanie błyskawicznie rozpoznawać "fejkowe" konta i skrupulatnie z tej opcji korzystają, by je kasować. Podobnie dzieje się z botami, które służą jedynie robieniu "szumu" – podawaniu dalej i lajkowaniu wpisów, by zaczynały trendować w mediach społecznościowych.
Z tego względu coraz większą popularnością cieszą się konta, które wyglądają wiarygodnie, jakby były prowadzone przez prawdziwych ludzi. Pracownicy agencji wcielają się w sieci w postaci przypisane do konkretnych typów ludzi – matek z dziećmi, patriotów, klientów dyskontów czy politycznych aktywistów. I "hodują" konta. Ich wpisy kosztują zazwyczaj 2-3 zł.
Ze względu na niechęć firm do ujawniania praktyk z pogranicza prawa trudno jednoznacznie wskazać koszt zamówienia hejterskiej akcji. Wiadomo jednak, że zależy on od tego, ile komentarzy się zamawia i z jaką intensywnością mają być publikowane. W takiej sytuacji jedynym ograniczeniem kosztu będzie budżet, którym dysponuje zamawiający.
Przykładem, choć akurat zagranicznym, może być akcja opisana w raporcie firmy Trend Micro – za atak na dziennikarza, na który składało się 12 tys. komentarzy i "podanie ich dalej" 10 tys. razy, organizujący hejt zainkasowali 55 tys. dolarów.
W przypadku politycznego hejtu istnieje także hejt zorganizowany, za który nikt nie płaci. Zwolennicy konkretnych partii skupiają się wokół jej przedstawiciela w mediach społecznościowych i na "wezwanie" atakują konkretne osoby lub wspierają konkretne działania, co przywodzi na myśl działania wyznawców ślepo wierzących w jakąś ideę.
Zapobieganiem hejtowi zajmuje się m.in. podległy ministrowi cyfryzacji Urząd Komunikacji Elektronicznej. Na jego stronie znajduje się cały szereg artykułów poświęconych hejtowi z jasnym wskazaniem, że hejtowanie w sieci może skończyć się procesem karnym i 2 latami więzienia.
- Wszystkim tym, którzy czują się pokrzywdzeni (hejtem – red.) rekomenduję zgłoszenie się do administratora danego portalu czy platformy. Dalej działania podejmują odpowiednie służby. Można też zgłosić się do Dyżurnetu i tam zgłosić incydent (…) Każdą taką sytuacją można, a nawet trzeba zgłaszać. Policja ma odpowiednie narzędzia, żeby podjąć odpowiednie kroki – mówił przed kilkoma tygodniami w rozmowie z money.pl minister cyfryzacji Marek Zagórski.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl