Wewnątrz indonezyjskiego wulkanu Kawah Ijen bulgoce siarkowe jezioro. Turkusowy kolor i spalająca się na niebiesko siarka sprawiają, że miejsce to jest atrakcją turystyczną regionu.
Jednak dla setek górników to szansa na zarobek, o jaki trudno w tym kraju. Przy brzegach tego kwaśnego jeziora siarkę wydobywa się już od pokoleń. Robili to ich ojcowie i dziadowie. Zatem Indonezyjczycy z Jawy nie widzą powodu, by na podstawie, jak przekonują, jakiś mętnych pogłosek o szkodliwości gazów, rzucić tę robotę.
Dla nich i ich rodzin wulkan jest szansą na lepsze jutro. To za sprawą jego ciągłej aktywności z pary kondensuje się siarka, którą potem kruszą i wynoszą na powierzchnię. Zginąć tu bardzo łatwo. Górników powoli zabijają toksyczne gazy, a błyskawicznie wybuch wulkanu.
- Jak wybucha, to nie mają pracy przez kolejne 2-3 miejsce i są wściekli. Wszystko przez zarobki. Jednego dnia mogą tu dostać nawet 20 dol. W tym kraju i regionie to duże pieniądze. Nie dostaje się ich jednak za darmo. Spędziłem tam cały dzień i nie udało mi się zrobić tego, co oni robią niemalże codziennie - mówi Grzegorz Gawlik, podróżnik, zdobywca wulkanów i alpinista.
Płynna siarka
Jak wygląda zatem dzień górników w Kawah Ijen? Zaczynają od marszu zboczem w dół wulkanu. Kiedy są już dobrze otoczeni toksycznymi gazami, zaczynają ciężkimi prętami rozłupywać siarkę na mniejsze kawałki. Masek nie noszą, choć bez nich żaden turysta nie może zwiedzać wulkanu.
Płynna siarka o krwistoczerwonej barwie zastyga i staje się żółta. Trzeba na to trochę poczekać, bo twardnieje dopiero poniżej temperatury ok. 120 stopni. Niektórzy górnicy podchodzą jednak zbyt blisko tej jeszcze czerwonej. Wychodzą poparzeni wyziewami, a na ubraniach widać fragmenty stopionego materiału.
- Oni są naprawdę drobnej postury i zupełnie nie rozumiem, skąd ta siła i wytrzymałość. Pracowałem tym prętem 15 minut i już miałem pęcherze na dłoniach, a nie jestem człowiekiem zza biurka. Jak już siarkę pokruszą, to ładują do koszy. Mieści się do nich nawet 60-80 kg i zaczynają marsz w górę - opowiada Gawlik.
Ostrego podejścia wąską, kamienistą ścieżką jest około kilometr. Potem jeszcze 4 km na parking, gdzie mogą siarkę oddać po zważeniu. - Dużo chodzę po górach z ciężkimi plecakami. Ale te 60 kg siarki w koszach połączonych drągiem wbija w ziemię. Nie byłem w stanie z tym iść. Tymczasem oni robią to w gumiakach, a bywa, że w japonkach, a nie butach trekkingowych. Co więcej, pokonują taką trasę dwukrotnie w ciągu dnia - mówi podróżnik.
Europejczyk wolałby więzienie?
Za swój trud i ryzyko poparzenia ciała oraz dróg oddechowych dostają około 20 dol. dziennie. Nam wydaje się to sumą zupełnie nieadekwatną do tej pracy, ale na Jawie to spora kwota.
- Chyba lepsze jest więzienie od takiej pracy, którą górnicy wykonują dobrowolnie. Nie pracują codziennie, bo też i wulkan nie zawsze "produkuje" takie ilości siarki. Zdarza się jednak, że pracują też i w nocy. Zatem liczba miejsc jest tu ograniczona, a kolejka następców długa - mówi Grzegorz Gawlik.
Nasz rozmówca raz jeszcze przypomina, że za sprawą ciągłej aktywności wulkanu praca tam jest ekstremalnie niebezpieczna. Kwasowość jeziora, przy którym pracują, jest na poziomie płynu z akumulatora. Zatrucia, zwyrodnienia sprawiają, że górnicy często nie dożywają 40 lat.
- Jednak przekonują w rozmowie, że to nie kopalnia ich zabija. Mówią, że to musi być coś innego. Szefowie mówią im, że praca jest bezpieczna, a toksyczność gazów mocno przesadzona. Nie są wykształceni i łatwo ich zmanipulować. Resztę robią zarobki. To właśnie w Indonezji usłyszałem, że człowiek jest tańszy niż maszyna - mówi podróżnik.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl