Zakłady produkcyjne Fiata od 4 października produkują tylko na jedną, poranną zmianę. Część załogi została oddelegowana do pracy na Słowację i do Włoch.
- W ciągu ostatnich 90 dni pracownicy przepracowali tylko 37 dni. Mają przestoje, dostają 82 proc. zasadniczej pensji (18 proc. stanowi premia) - informuje money.pl Wanda Stróżyk szefowa "Solidarności" w FCA Poland.
Jak przyznaje nasza rozmówczyni, koncern Fiata to potężna firma, która przetrwa kryzys wywołany przerwaniem łańcucha dostaw na światowych rynkach - chodzi głównie o półprzewodniki i podzespoły, ale najbardziej ucierpią polscy poddostawcy Fiata.
- Znamy grafik pracy w obu fabrykach Fiata tylko do końca tego tygodnia. Co będzie później, nie wiemy. Jednak w najtrudniejszej sytuacji są nasi poddostawcy. Oni dowiadują się o tym, czy mają pracę dosłownie z dnia na dzień - relacjonuje nasza rozmówczyni.
Polskie firmy w potrzasku
Dodaje, że polskie firmy, które dostarczają komponentów Fiatowi, są w potrzasku. Z jednej strony nie wiedzą, na czym stoją i nie mają poduszki finansowej, by płacić ludziom postojowe, a z drugiej nie mogą ich też zwolnić, bo gdyby produkcja w Fiacie nagle ruszyła pełną parą, nie byliby w stanie wywiązać się z zawartych z koncernem umów i musieliby płacić olbrzymie kary finansowe.
W ubiegły piątek w "Solidarności" odbyło się spotkanie całej sekcji krajowej motoryzacji. Przewodniczył mu Grzegorz Pietrzykowski, przewodniczący Krajowej Sekcji Przemysłu Motoryzacyjnego NSZZ "Solidarność".
W rozmowie z money.pl Pietrzykowski informuje, że praktycznie wszystkie zakłady auto-moto w kraju stanęły. Mają problemy z dostawami części - głównie półprzewodników. Ludzie nie pracują, są na przestojach.
- Branża motoryzacyjna jest w tej chwili najbardziej zagrożona utratą miejsc pracy - przyznaje Pietrzykowski i dodaje, że w piątek zwrócili się do rządu o zwołanie zespołu branżowego w trybie pilnym. Liczą, że rząd zgodzi się na pomoc w utrzymaniu miejsc pracy i uruchomi bezzwłocznie tarczę antykryzysową dla branży.
Koncerny zagraniczne, ale pracownicy nasi
Pietrzykowski podziela opinię Wandy Stróżyk, że bogate koncerny sobie poradzą, ale cenę za to zapłacą Polacy. - Niektóre z tych firm pewnie mają budżety większe niż nasz kraj, ale jeśli sytuacja na rynku dostaw nie poprawi się, a wiele skazuje, że kryzys utrzyma się nawet do czerwca przyszłego roku, zaczną zwalniać ludzi. Gdzie? Przecież nie u siebie, bo tam by kosztowało ich to dużo więcej. Redukcje będą w takich krajach jak Polska - przekonuje związkowiec.
Zwraca on uwagę, że ograniczone w czasie dopłaty pracodawcom do postojowego będą się rządowi bardziej opłacały, niż utrzymywanie armii bezrobotnych.
Według Pietrzykowskiego polskie firmy, które dostarczają koncernom części, nie mają takich poduszek finansowych, jak "motoryzacyjne olbrzymy" i tam akcja zwolnień może ruszyć już na początku przyszłego roku.
- Chcemy prosić rząd, by rozważył dopłaty na takich samych warunkach, na jakich wypłacano pieniądze w ubiegłym roku w branżach dotkniętych lockdownami - mówi związkowiec.
Związkowcy i pracownicy idą ramię w ramię
Dokładnie z takim samym postulatem i również w trybie pilnym zwróciła się do rządu Rada Dialogu Społecznego.
W podjętej przez nich niedawnej uchwale czytamy, że "w związku z bardzo trudną sytuacją przemysłu motoryzacyjnego partnerzy społeczni wnioskują do rządu o pilne wypracowanie i uruchomienie programu pomocy i ochrony miejsc pracy i wynagrodzeń dla przedsiębiorców i pracowników przemysłu motoryzacyjnego w Polsce".
Jak podkreśla prof. Jacek Męcina, doradca Konfederacji Lewiatan, były wiceminister pracy oraz przewodniczący Zespołu Problemowego RDS ds. budżetu, wynagrodzeń i świadczeń socjalnych, podkreśla, że w perspektywie kolejnych miesięcy nie ma perspektyw na poprawę sytuacji w branży, gdyż brak części i zakłócenia w łańcuchach dostaw dotyczą całego świata.
Kryzys energetyczny. Sasin: jesteśmy bezpieczni
Jednak w wielu krajach regionu, gdzie w zakładach przemysłu motoryzacyjnego wprowadzono przestoje lub ograniczenie produkcji, uruchomiono ponownie programy pomocowe ze środków publicznych. Jakie? Choćby dopłaty do wynagrodzeń, które działają w Niemczech, Hiszpanii, Czechach i na Słowacji.
Jak podkreśla prof. Męcina, przemysł motoryzacyjny to prawdziwe koło zamachowe polskiej gospodarki. Sektor jest potężny, zatrudnia ok. 225 tys. pracowników, a wraz z sektorami powiązanymi, będzie to nawet pół miliona ludzi.
"Polski przemysł motoryzacyjny to 145 mld zł wartości produkcji wyrobów motoryzacyjnych w 2018 roku, co oznacza, że motoryzacja jest drugim największym (po sektorze spożywczym - przyp. red.) sektorem w polskim przetwórstwie przesyłowym z udziałem ok. 13 proc." - czytamy w komunikacie RDS.
Wartość eksportu sektora w 2018 roku wyniosła 32,3 mld euro, co stawia Polskę na czwartym miejscu w Unii Europejskiej i dziewiątym miejscu na świecie.
Tarcza dla branży motoryzacyjnej?
"Kłopoty tej branży i zatrudnionych pracowników wpłyną bardzo niekorzystanie na stan całej gospodarki. Dlatego tak ważne jest natychmiastowe podjęcie działań, które ochronią ten potencjał. Dlatego partnerzy społeczni wnioskują o uruchomienie programu dla przemysłu motoryzacyjnego jeszcze IV kwartale 2021 roku" - napisano w uchwale RDS.
Związkowcy i pracodawcy z branży poddostawców zapowiadają, że będą walczyć o zachowanie miejsc pracy i przetrwanie, ramię w ramię. Co na to rząd?
Ministerstwo Rozwoju i Technologii w odpowiedzi na nasze pytanie, czy rząd uruchomi tarczę dla branży auto-moto, odpisało, że od ponad roku obostrzenia sanitarne nie mają charakteru generalnego, lecz punktowy. "Dlatego pomoc przybrała "skonkretyzowany" charakter - kierowana jest do przedsiębiorców z obszarów, które zostały bezpośrednio objęte wspomnianymi obostrzeniami" - czytamy w komunikacie.
"O dokładnym zakresie podmiotowym udzielnej pomocy zdecyduje kolektywnie cała Rada Ministrów. Szczególnie istotne w tym procesie jest stanowisko Ministerstwa Finansów, stojącego na straży stabilności finansów publicznych" - podkreślają urzędnicy.