W środę Rada Polityki Pieniężnej, organ wykonawczy banku centralnego, nieoczekiwanie podniosła stopy procentowe. Być może takie zaskakiwanie rynku było akceptowalne dwie dekady temu, natomiast nie mieści się we współczesnych standardach rozmowy z rynkiem. Przynajmniej w krajach uchodzących za rozwinięte.
- Komunikacja NBP jest nieprzejrzysta i nieczytelna. To nie jest pierwszy raz, kiedy decyzja banku centralnego jest odmienna od tej, która była komunikowana czy to w komunikacie oficjalnym, czy w wypowiedziach większości członków Rady – mówi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
- To jest element, który czyni działania Rady Polityki Pieniężnej mało przejrzystymi, a sam bank centralny mniej wiarygodnym – dodaje.
Dlaczego wiarygodność banku centralnego jest tak ważna? Powoduje, że może on skuteczniej walczyć z inflacją. A dbanie o to, żeby ceny nie rosły zbyt szybko, to jedno z głównych zadań NBP.
- Wiarygodność banku centralnego i przekonanie, że zrobi on wiele, aby walczyć z inflacją, pozwala m. in. skutecznie zarządzać oczekiwaniami inflacyjnymi i ograniczać ryzyko spirali cenowo-płacowej - zauważa Maliszewski.
Spirala cenowo-płacowa to groźne zjawisko dla gospodarki. W sytuacji, gdy pracownicy są przekonani, że inflacja nie jest przejściowa i nabiera tempa, wówczas żądają podwyżek. Z kolei wzrost wynagrodzeń przekłada się na dalszy wzrost cen w sklepach.
NBP lubi zaskakiwać.
- Chcieliśmy, żeby to się w ten sposób odbyło. Rynek spodziewał się ewentualnej podwyżki o 0,15 pkt. proc., a my zrobiliśmy 0,4 pkt. proc. Chcieliśmy, żeby tak się stało - podkreślił Adam Glapiński.
Po co zaskakiwać rynek? - Po to żeby inflacja nie utrwaliła się w średnim okresie - tłumaczył Glapiński. Wskazał, że ryzyko to w ostatnim okresie wzrosło ze względu na "wystąpienie kolejnych szoków podażowych". Tym samym przesunęły w górę skalę oczekiwań inflacyjnych.
Podwyżka stóp procentowych. Czy nie jest za późno?
Czasem ekonomiści porównują inflację do rozpędzonego pociągu, którego nie da się łatwo zatrzymać. Jeśli przegapi się odpowiedni moment na podwyżkę stóp, wówczas schłodzenie gospodarki i walka z drożyzną może wymagać jeszcze większej podwyżki stóp, a to z kolei uderza m. in. w kredytobiorców, gdyż rosną raty kredytów.
Najważniejsze banki centralne mają zupełnie inne standardy rozmowy z otoczeniem niż NBP. To, co powie np. niemiecki Bundesbank czy amerykański Fed jest słuchane przez rynki i społeczeństwo, i odpowiednio interpretowane.
Natomiast po takim zaskoczeniu, jakie widzieliśmy w środę, coraz mniej obserwatorów rynku i coraz mniej obywateli może w przyszłości wierzyć słowom prezesa NBP.
Wiele banków centralnych na świecie stosuje tzw. forward guidance. O co chodzi? To zapowiadanie otoczeniu przez bank centralny zamiarów co do dalszego przebiegu polityki pieniężnej w horyzoncie znacznie dłuższym niż do następnego posiedzenia organu decyzyjnego.
Tymczasem jeszcze we wrześniu retoryka szefa banku centralnego Adama Glapińskiego nie wskazywała na możliwość podwyżki stóp na początku października. Przypomnijmy, że Rada ma 10 członków, a decyzje nie zapadają jednogłośnie. Jednak to przewodniczący Adam Glapiński w swoich wypowiedziach mówi otoczeniu o stanowisku Rady.
Nietrafione prognozy szefa NBP
Czy zatem Adam Glapiński zmienił zdanie w sprawie podwyżki po tym, jak wstępny odczyt inflacji za wrzesień pokazał 5,8 proc. w skali roku? Jednak już w sierpniu ceny rosły najszybciej od 20 lat (5,5 proc.). Wtedy bank centralny nie zareagował.
Może zatem przyczyniła się do tego wypowiedź premiera Mateusza Morawieckiego, który powiedział w środę, iż ma nadzieję, że reakcja NBP na wysoką inflację będzie należyta. Jakie były nietrafione prognozy szefa banku centralnego? Ekonomiści przeanalizowali je.
1. Szkolny błąd
Od miesięcy prezes NBP Adam Glapiński powtarzał, że za wzrost cen w Polsce odpowiadają czynniki, na które bank centralny nie ma wpływu. Wskazywał na powody zewnętrzne i tzw. szoki podażowe - wzrost cen energii czy śmieci (ceny regulowane) czy drożejące paliwa (podwyżki zależą od sytuacji na globalnych rynkach). Podkreślał, że w takiej sytuacji pytanie o inflację to de facto nie jest pytanie do NBP.
- Na negatywne szoki podażowe bank centralny nie powinien reagować podwyższeniem stóp. To byłby szkolny błąd prowadzący do stłumienia wzrostu gospodarczego – przekonywał Glapiński w pierwszej połowie września.
Tymczasem miesiąc później doszło do podwyżki stóp procentowych. Ekonomiści Pekao zwracają uwagę, że ruch ten nie mieści się zbyt dobrze w dotychczasowych zapowiedziach banku i póki co nie został okraszony obszernym wyjaśnieniem ze strony Rady, a komunikat po posiedzeniu jest dość powściągliwy.
"Komunikat po posiedzeniu wskazuje, że podwyżka to atak na ryzyko utrwalenia się inflacji powodowanej... przez czynniki podażowe" – napisali ekonomiści mBanku.
Ponadto szef NBP mówił, że przed pierwszą podwyżką stóp procentowych zakończy skup obligacji. Tak się jednak nie stało.
2. Szczyt już za nami. Inflacja jest przejściowa
Po majowym odczycie, który pokazał inflację na poziomie 4,7 proc. w skali roku, szef banku centralnego stwierdził, że szczyt inflacji mamy już za sobą. Faktycznie w czerwcu inflacja trochę odpuściła i spadła do 4,4 proc.
"Zadowolenie RPP ze spadku czerwcowego jest przedwczesne. Przed nami presja kosztowa i popytowa w warunkach, kiedy PKB oparte na konsumpcji, a inwestycje słabe od lat, to recepta na długi okres podwyższonej inflacji" – ocenili wtedy ekonomiści ING Banku Śląskiego.
I mieli rację. W lipcu i sierpniu, i wrześniu inflacja uderzyła ze zdwojoną siłą. I nie powiedziała ostatniego słowa. Jeszcze dobrze nie oswoiliśmy się z myślą, że zaraz wyniesie 6 proc. w skali roku, a niektórzy ekonomiści prognozują, że pod koniec roku może zbliżyć się nawet do 7 proc.
3. Inflacja nie ma wpływu na portfele Polaków
- Nie rozumiem, skąd ogromne zaniepokojenie obserwatorów rzekomą groźbą wybuchu inflacji. Żadne dane tego nie potwierdzają - mówił w styczniu Adam Glapiński, kiedy inflacja wynosiła jeszcze 2,6 proc. w skali roku.
Z kolei w lipcu przekonywał, że inflacja nie ma negatywnego wpływu na zasobność portfeli Polaków. Wszystkie wynagrodzenia i świadczenia emerytalne rosną znacznie szybciej niż inflacja. Jego zdaniem, dotyczy to także najmniej zarabiających.
Wynagrodzenia rosną, ale nie wszystkim tak samo. Emerytury rosną np. znacznie wolniej niż płace w sektorze przedsiębiorstw, na które często powołują się rządzący.
4. Nie patrzymy na egzotyczne banki centralne
Czesi i Węgrzy, aby walczyć z drożyzną, już w czerwcu rozpoczęli podwyżki stóp procentowych. Węgry od kwietnia do czerwca były krajem z najwyższą inflacją w UE. Teraz pozycję lidera zajmuje Polska (wraz z Litwą i Estonią).
Na sugestię, że bank centralny w Polsce powinien zrobić to samo, Adam Glapiński odpowiedział w czerwcu, że punktem odniesienia dla polityki pieniężnej NBP są te "ważne", a nie "egzotyczne" banki centralne. Jednak pod względem rozmowy z rynkiem, NBP niestety odbiega od "ważnych" banków centralnych.