Najpierw krótko o historii. Kiedy zaczęła się pandemia, rząd, chcąc ratować miejsca pracy, wprowadził tarcze finansowe. Nie miał na nie pieniędzy, więc stworzył mechanizm, dzięki któremu mógł je sfinansować. Polski Fundusz Rozwoju oraz Bank Gospodarstwa Krajowego emitowały dług poprzez obligacje, które skupowały banki komercyjne, a od nich odkupował je Narodowy Bank Polski. NBP nie mógł bezpośrednio kupić obligacji rządowych, bo byłoby to jawnym złamaniem ustawy o banku centralnym, która zakazuje finansowania deficytu państwa. Znaleziono więc wytrych i obligacje rządu, jak i PFR-u oraz BGK, które były gwarantowane przez Skarb Państwa, odkupowano od banków.
Podobne (choć nie analogiczne) operacje przeprowadzały największe banki centralne świata. Na Zachodzie taki mechanizm wprowadzony został po kryzysie finansowym z 2008 r. i nazywany jest quantitative easing (luzowanie ilościowe; QE). Miał on na celu rozruszanie gospodarki po krachu i podwyższenie bardzo niskiej przez lata inflacji. W Polsce pierwszy raz zastosowano go dopiero dwa lata temu i okrzyknięto mianem operacji otwartego rynku. Skupione przez bank centralny aktywa analitycy nazywają z kolei sumą bilansową i w ostatnim czasie w NBP spuchła ona do ok. 150 mld zł. Teraz nadchodzi czas decyzji, co z tymi pieniędzmi zrobić.
NBP czeka wielki test: co zrobi z obligacjami?
Pierwszy poważny tekst jest już 25 kwietnia. Wtedy to zapada termin wykupu dla obligacji serii PS0422, wartych 7,3 mld zł, kupionych przez NBP w ramach strukturalnych operacji otwartego rynku uruchomionych, jak pisaliśmy, w związku z pandemią koronawirusa w 2020 r.
I tu zaczyna się problem. Bo nadal nie wiemy, jakiej decyzji powinniśmy się spodziewać. Prof. Glapiński na początku kwietnia podczas konferencji prasowej mówił, że nie wie, co zrobi z tym długiem. - Jesteśmy w fazie zacieśniania polityki monetarnej i nie skupujemy żadnych obligacji. Natomiast jeżeli chodzi o te obligacje, zobaczymy, nie wykluczamy reinwestycji, ale jesteśmy jeszcze przed tą decyzją - przekonywał.
- To oburzające - mówi nam jeden z zarządzających funduszami, który chce zachować anonimowość. - Banki centralne o takich decyzjach informują znacznie wcześniej. To buduje ich wiarygodność, a NBP wciąż nie wie, co z nimi zrobi, a nawet zastanawia się, czy ich nie reinwestować, czyli czy nie zostawić pieniędzy na rynku - wyjaśnia.
Rzeczywiście, największe banki centralne starają się transparentnie komunikować swoje działania. Dla przykładu z protokołu posiedzenia Fed (amerykański bank centralny) już w grudniu wynikało, że członkowie Rezerwy prowadzili długą dyskusję o tempie ograniczania stanu posiadania obligacji przez bank centralny.
- Prezes nie wyklucza reinwestycji, choć inflacja dobija nam do 11 proc. A przecież jeśli nie zacznie odsysać pieniędzy z rynku, nie da rządowi jasno znać, że czas na zacieśnianie, to wzrost cen może się przyspawać do nas na długie lata. Nie wierzę, żeby Glapiński miał finansowe rozdwojenie jaźni. Szczerze? Ta decyzja pokaże nam, czy Polską rządzi absurd - dodaje nasz rozmówca.
NBP przez brak jasnych deklaracji traci wiarygodność?
Równie obrazowo w programie "Money. To się liczy" wytłumaczył to Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP, a w przeszłości szef inwestycji w Skarbcu TFI. Sobolewski zna rynek jak mało kto i w tej sprawie również jest pełen obaw o wiarygodność NBP.
- 25 kwietnia rząd spłaca ponad 25 mld złotych obligacji, które wyemitował pięć lat wcześniej. Wśród posiadaczy tych obligacji jest Narodowy Bank Polski. Po ostatnim posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej nie byliśmy w stanie się od NBP dowiedzieć, czy środki ze skupu tych obligacji zdecyduje się przeznaczyć znów na zakup kolejnych obligacji skarbowych - opowiadał.
Jego zdaniem jest to niezwykle istotny termin, gdyż hamowanie gospodarki dokonywane dziś przez bank centralny (poprzez podnoszenie stóp - przyp.red.), "siłą rzeczy musi się odbywać także kanałem rządowym".
- To nie może być tak, że rząd naciska na gaz, a bank centralny na hamulec. Wtedy zblokowanymi kołami będą gospodarstwa domowe i przedsiębiorcy, którzy będą palili się pod ciśnieniem wysokich stóp procentowych, a z drugiej strony rząd będzie wyjęty spod tych regulacji - twierdził nasz gość.
- To, co niepokoi, to fakt, że ten program skupu aktywów trwał aż do listopada 2021 roku. Czyli już po tym, jak bank centralny zaczął podnosić stopy procentowe w zaskakujący sposób w październiku 2021 roku, ciągle jeszcze drugą rączką dokarmiał rząd pieniędzmi - dodawał gość programu "Money. To się liczy".
NBP może złamać prawo?
Swoją opinię na ten temat ma także Sławomir Dudek, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju i były urzędnik Ministerstwa Finansów z ponad 20-letnim stażem.
- Cała ta sprawa ma dwa aspekty: ekonomiczny i instytucjonalno-konstytucyjny. Trudno sobie wyobrazić, że NBP z jednej strony będzie podnosił stopy procentowe, a z drugiej nie będzie ściągał pieniędzy z rynku. Takie działanie znacząco utrudniałoby walkę z inflacją. To byłoby jakieś kuriozum. Czysty absurd. Nie można jednocześnie naciskać pedału hamulca i gazu - przekonuje w rozmowie z money.pl.
Co więcej, według niego bulwersującą sprawą jest także to, że bank nawet nas nie informuje, co zamierza z tym fantem zrobić. - Jeśli na konferencji prasowej prof. Glapiński mówi, że nie wyklucza rolowania tych obligacji, to musi być to dalece zastanawiające dla inwestorów. To wprost uderza w wiarygodność polskiego banku centralnego - twierdzi Dudek.
Ekonomista zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt - prawny. - Pamiętajmy, że w ustawie o NBP jest napisane, że nadrzędnym celem banku jest utrzymywanie stabilności cen. Przy dwucyfrowej inflacji, która do celu 2,5 proc. nie zajedzie do nawet 2025 r., pozwalanie na operacje luzujące politykę monetarną, utrzymujące pieniądze na rynku, a przez to wspierające uporczywą inflację, są złamaniem tej ustawy. To znaczy złamaniem podstawowego mandatu, dla jakiego NBP powstał. Będzie to personalna odpowiedzialność zarządu NBP. Ludzi z imienia i nazwiska. Co to tego nie mam żadnych wątpliwości - kończy ekspert FOR.
Damian Szymański, zastępca redaktora naczelnego money.pl