W środę Sejm zajmie się trzema projektami ustaw regulujących zarobki w NBP. Złożyli je posłowie Kukiz'15, PO i PiS. To pokłosie afery wokół zazdrośnie strzeżonych pensji współpracowniczek prezesa banku Adama Glapińskiego.
Najdalej idzie projekt parlamentarzystów z PiS. Proponują oni, by wprowadzić limit zarobków. Wynagrodzenie pracownika banku centralnego nie mogłoby przekroczyć 60 proc. całkowitych poborów prezesa NBP (szerzej opisywaliśmy tę propozycję tutaj)
.
I właśnie tego projektu obawia się NBP. W opinii do niego bank identyfikuje trzy główne podstawowe skutki proponowowanego prawa. Po pierwsze niewykluczone, że trzeba będzie wypowiedzieć umowy wszystkim pracownikom i zaproponować im zatrudnienie na zupełnie nowych warunkach. Po drugie 25 proc. kadry może według banku zrezygnować z pracy w tej instytucji i poszukać sobie miejsca w innej firmie. Dotyczyć ma to zwłaszcza cennych pracowników z doświadczeniem. Po trzecie około 330 osób, które mają już prawo do emerytury, mogą przez niższe zarobki w końcu na nią przejść.
Zobacz też: Prezes PKO BP o zarobkach w NBP. "Powinny być transparentne i znane"
Efekt takiego kadrowego zamieszania to m.in. zagrożenie dla "niezakłóconego realizowania zadań ustawowych NBP" i "osłabienie możliwości sprawnej reakcji NBP, zwłaszcza w przypadku zdarzeń o charakterze nagłym, wymagających podjęcia czynności skomplikowanych lub nietypowych w krótkim reżimie czasowym". Mogłoby to też obudzić niepokój wśród pracowników NBP, "oddziałujący negatywnie na poziom wykonywanych zadań m.in. z perspektywy efektywności i jakości świadczonej pracy". Poza tym bank stanąłby przed koniecznością odbudowy kompetencji pracowników, której skala byłaby zależna od skali odejść.
Według NBP propozycja ograniczenia kompetencji zarządu NBP w kształtowaniu wynagrodzeń "nie tylko ogranicza niezależność NBP, ale również jest niezgodna z rozwiązaniami zastosowanymi dla instytucji nadzorowanych przez rząd, w których przyjęto zasadę nieingerowania ustawodawcy w kompetencje zarządu w zakresie kształtowania w tych instytucjach wynagrodzeń" - podaje PAP Biznes. NBP powołuje się w swej opinii na przykładu Banku Gospodarstwa Krajowego i Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. W ich przypadkach rząd zostawia władzom wolną rękę w kształtowaniu zarobków.
Co więcej, według NBP wejście w życie propozycji posłów PiS "może być traktowane jako dyskryminujące pracowników banku centralnego" i być sprzeczne z konstytucją.
Tymczasem również we wtorek na stronie NBP opublikowane zostało krótkie stanowsko Rady Polityki Pieniężnej ws. wynagrodzeń w banku. Czytamy w nim: "W oparciu o konstytucyjną zasadę niezależności banku centralnego, w trosce o efektywność prowadzenia polityki pieniężnej, w związku z planowanym zakończeniem prac w Narodowym Banku Polskim nad zasadami wynagradzania pracowników, Rada Polityki Pieniężnej apeluje o przedstawienie ich wyników Sejmowi, przed ewentualnymi zmianami ustawowymi. Rada Polityki Pieniężnej wspiera działania na rzecz realizacji konstytucyjnej zasady jawności".
Na styczniowej konferencji prasowej NBP, nie wdając się w personalne szczegóły, podał, że jego dyrektorzy zarabiają średnio 36 tys. zł 308 złotych. Z kolei prezes NBP w 2018 roku zarabiał 63 tys. zł brutto.
- Płace w tej instytucji były wysokie "od zawsze, od początku transformacji" - mówił w rozmowie z money.pl były prezes NBP Marek Belka. - W Narodowym Banku Polskim zarabia się dużo, bo takie są bankowe standardy - dodawał.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl