Ireneusz Dąbrowski, jeden z członków Rady Polityki Pieniężnej, powiedział "Gazecie Bankowej", że gdyby pojawił się duży popyt, to NBP będzie musiał rozważyć skrócenie swojej pozycji w obligacjach covidowych i część tych papierów sprzedać na rynku, żeby ściągnąć nadwyżkę pieniądza. Dodał, że sprzedaż tych papierów na rynku oznaczałaby wzrost rentowności obligacji Skarbu Państwa.
Podjął też ten wątek w kolejnej wypowiedzi dla Bloomberga, w której niejako postawił prostą alternatywę przed władzą. - Jeżeli rząd zrezygnuje po I połowie 2024 r. z mrożenia cen energii (obowiązują do końca czerwca) i zerowego VAT-u (obecnie do końca marca), to możliwe do rozważenia mogą być podwyżki stóp lub rozpoczęcie zacieśniania ilościowego - przekonywał. Według naszych rozmówców takie słowa są niebezpieczne i nie powinny mieć miejsca.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Prof. Adam Glapiński miał "niezdrowe" zainteresowanie możliwościami finansowania rządu
- Prof. Glapiński wykazywał ostatnio niezdrowe zainteresowanie możliwościami sfinansowania przez rząd potrzeb pożyczkowych. Dużo o tym mówił i być może Dąbrowski nadinterpretował jego słowa. Wyrwał się z tym jak filip z konopi. Jego wypowiedź jest oburzająca i absurdalna z kilku powodów - mówi w rozmowie z money.pl osoba bardzo dobrze znająca zakulisowe rozgrywki w NBP.
Po pierwsze, zdaniem naszego informatora, Rada Polityki Pieniężnej już nie raz "dostała po łapach" od zarządu NBP, kiedy pytała o różne sprawy dot. skupionych aktywów przez bank. - To kompetencja zarządu, a nie RPP - słyszymy.
Paweł Szałamacha, członek zarządu NBP, na komisji ds. finansów jasno mówił, że bank nie zamierza pozbywać się obligacji. Jedynie nie będzie ich rolował w momencie zapadnięcia. A w tym roku zapada niecałe 8 mld zł, więc są to de facto orzeszki dla rządu. Ale tak należy właśnie działać - przekonuje nasz rozmówca.
Przypomnijmy, że w bilansie banku widnieje 144 mld zł obligacji skupionych w czasie pandemii i nie tylko bezpośrednio od banków, które to z kolei zakupiły je od PFR-u i BGK. Obecnie jest to jeden z głównych zarzutów koalicji rządzącej przeciwko NBP. Bank nie może bowiem finansować deficytu rządowego, a w tym przypadku ekipa Mateusza Morawieckiego w opinii nowej władzy chciała celowo obejść te przepisy, by sfinansować pomoc państwa dla firm (więcej piszemy o tym TUTAJ).
"Skandaliczna i niedopuszczalna" wypowiedź prof. Glapińskiego
Po drugie, jak słyszymy z kręgów NBP, sprzedaż obligacji covidowych byłaby błędem, ponieważ "nie trzeba w żaden sposób oddziaływać obecnie na długi koniec krzywej rentowności", a właśnie w taki sposób ten instrument wpływałby na rynek.
Co to dokładnie oznacza? Tyle że oprocentowanie obligacji długoterminowych (czyli właśnie tzw. długi koniec krzywej) porusza się tak, jak sugeruje to działanie Rady. Słowem, obniża się (dla 10-letnich obligacji z 6,5 proc. w lutym zeszłego roku do ok. 5 proc. teraz).
- Skoro Rada zaczęła obniżki stóp i a część jej członków zapewnia, że inflacja wraca do celu, to rynek wycenia ich dalszy spadek. To normalne zachowanie. Nie trzeba więc nic w tym zakresie robić. Dopiero teraz jednak dochodzi do wolty, której inwestorzy zdają się jeszcze nie zauważać. Moim zdaniem prof. Glapiński przygotowuje nas nie tylko do braku obniżek stóp, ale także do możliwości podniesienia kosztu pieniądza w tym roku. Szef NBP nie zdaje sobie jednak sprawy z konsekwencji. Każdy bowiem zada pytanie, po co było przed wyborami obniżać stopy o 1 pkt proc., skoro teraz musimy je podnosić. Bo nagle możemy mieć problem z inflacją? Przecież o tym wszystkim się mówiło już dawno. Absurd - wyjaśnia.
- Słowa Dąbrowskiego odczytuję więc jako nieudaną próbę wywarcia presji. NBP ma tę broń w zanadrzu, ale jakże byłoby to nieodpowiedzialne jej używać! Glapiński mówił w grudniu, że jakby był takim nieodpowiedzialnym prezesem, postawionym przed Trybunałem, to mógłby te obligacje wrzucić na rynek. Była to skandaliczna i niedopuszczalna wypowiedź. Ale cóż. Co nas może jeszcze w tym względzie zaskoczyć? - pyta retorycznie nasz informator.
Jeśli NBP pozbędzie się obligacji, rząd miałby problem
Słowa członka RPP padają w wyjątkowo niedogodnym dla Donalda Tuska momencie. Rząd w tym roku musi podjąć szczególny wysiłek na rynku finansowym, by uplasować rekordowe 449 mld zł potrzeb pożyczkowych brutto (obejmują nie tylko emisje nowych papierów, ale także spłatę długów zapadających w tym roku).
Minister finansów mówił, że z popytem na razie nie ma problemu, a rząd planuje więcej emisji u zagranicznych inwestorów. Gdyby NBP rozpoczął zacieśnianie ilościowe (sprzedaż obligacji), czyli z angielska Quantitative Tightening (QT), bądź Tapering, to ekipa premiera Tuska mogłaby się mierzyć z płaceniem większych odsetek od długu oraz mniejszym popytem.
- Trzeba mieć na uwadze, że tegoroczna podaż SPW (obligacji skarobwych - przyp. red.) jest wyjątkowo duża (choć absorpcja tychże papierów może być częściowo ułatwiona z uwagi na pokaźną emisję bonów skarbowych). Nawet bez aktywnej sprzedaży papierów z portfela NBP zwiększy podaż na rynku z uwagi na zapadalność papierów o łącznej wartości nominalnej 4,5 mld zł - uważają ekonomiści mBanku.
Z kolei ich koledzy z Santandera przekonują, że słowa Ireneusza Dąbrowskiego mogą nie być przypadkowe.
- Dąbrowski uważany był do tej pory za najbardziej gołębiego członka RPP, a jednocześnie osobę bliską prezesa NBP. W połowie grudnia Adam Glapiński powiedział, że gdyby prezes banku centralnego był nieodpowiedzialny i nadawał się przed Trybunał Stanu, to mógłby "przedstawić" skupione obligacje na rynek, ale on nie zamierza tego robić. Tymczasem w piątek wieczorem premier Donald Tusk powiedział, że jest wiele powodów i dróg, które mogą doprowadzić do odpowiedzialności prawnej prezesa NBP. Niewykluczone, że wypowiedzi na temat QT są próbą wysłania sygnału do rządu, aby zaniechał działań wobec prezesa NBP - twierdzą analitycy.
NBP nie chce sprzedawać obligacji
Sam bank się od pomysłu Dąbrowskiego odcina. Artur Soboń, członek zarządu NBP, napisał we wtorek na platformie X, że "spekulacje na temat wystawienia obecnie na sprzedaż obligacji skupionych przez NBP w czasie pandemii są nieodpowiedzialne".
"Podobnie jak sugestie o jakichkolwiek działaniach NBP, których celem byłoby osłabienie systemu finansowego w Polsce. Spokój. Bez emocji. Odpowiedzialnie" - twierdzi były wiceminister finansów w rządzie PiS.
Zły pomysł
W weekend Paweł Borys, szef Polskiego Funduszu Rozwoju, pisał na platformie X, że pomysł aktywnej sprzedaży obligacji skupionych przez NBP w trakcie pandemii jest "tak samo zły jak ten, żeby NBP emitował własne obligacje".
"Oba prowadzą do zaburzenia rynku obligacji skarbowych i nie powinny mieć miejsca. Skup obligacji z rynku w czasie COVID był uzasadniony zaburzeniami jego normalnego funkcjonowania. Robiły to wszystkie główne banki centralne. Ale wyjście z tych obligacji i zmniejszenie bilansu NBP powinno być stopniowe i następować w momencie zapadalności tych obligacji" - napisał Borys.
Publikację członka RPP skomentował także Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu.
Sygnalizacja jest czytelna nawet dla ekonomicznego analfabety: jeśli wycofacie się z interwencji fiskalnych w procesy cenotwórcze, to albo podniesiemy stopy, czyli zwiększymy wam koszty finansowania, albo wyjdziemy na rynek z obligacjami z naszego portfela, czyli zaczniemy konkurować z rządowymi emisjami pokrywającymi wielkie tegoroczne potrzeby pożyczkowe - napisał na platformie Linkedin.
Ekonomista stwierdził też, że "za pośrednictwem wiernego zausznika prezesa NBP oddał warning shot (strzał ostrzegawczy - przyp.red.) pod adresem rządu".
Damian Szymański, wiceszef i dziennikarz money.pl