Pracodawcy dopuszczający się w Niderlandach dyskryminacji będą karani grzywnami, a nazwy ich firm – upubliczniane. Do parlamentu w Hadze trafił właśnie projekt ustawy przygotowanej przez Ministerstwo Spraw Socjalnych. Prace nad nim trwały ponad dwa lata.
Zakazuje on przedsiębiorcom wszelkich form rasizmu i dyskryminacji zarówno wśród pracowników, jak i kandydatów do pracy ze względu na ich rasę, orientację seksualną lub przynależność religijną. Firmy, w których dojdzie do takich nadużyć, będą karane. Mniejsze – czyli zatrudniające do 5 osób – grzywną do 450 euro, w większych przedsiębiorstwach będzie to już dziesięciokrotność tej kwoty. Bardziej niż pieniądze, pracodawców zaboli jednak wciągnięcie firmy na czarną listę opresorów, która będzie upubliczniona.
Jak pracodawcy wymuszają
Niderlandzkie media przygotowały prowokację, by sprawdzić, jak wygląda kwestia rasizmu w tym kraju wobec imigrantów zarobkowych. Podając się za potencjalnych pracodawców, dziennikarze zwrócili się do wytypowanych agencji zatrudnienia z ofertą współpracy, ale na swoich warunkach, które jawnie łamały zasady tolerancji i wykluczały różne grupy narodowościowe. Na "ofertę" dziennikarzy przystało aż 78 agencji.
Jak dowodzą badania przeprowadzone przez Społeczno-Kulturowe Biuro Planowania (SCP), poza Marokańczykami i Turkami, Polacy są jedną z najbardziej narażanych na rasizm grup mniejszościowych w Niderlandach. W raporcie przygotowanym przez tę organizację czytamy m.in., że co trzeci nowo przybyły do Niderlandów Polak miał osobiste doświadczanie z dyskryminacją, z czego połowa przypadków miała miejsce w pracy, przy szukaniu pracy oraz podczas kontaktów na ulicy.
W Niderlandach mieszka ok. 250 tys. Polaków, aż 1/3 deklaruje, że czuje się dyskryminowana. Liczba skarg zgłaszanych przez cudzoziemców do biur ds. antydyskryminacji na rasistowskie zachowania pracodawców stale rośnie. W ubiegłym roku było ich 4900. Wielu tamtejszych pracodawców zdaje sobie sprawę, że łamie przepisy.
- Naszym stałym ogłoszeniodawcą był pewien plantator z Holandii. Co roku, najpóźniej w maju lub na początku czerwca ogłaszał się, że szuka pracowników z Polski do zbiorów czereśni i moreli. W swoim ogłoszeniu dopisywał: "zatrudnimy tylko kobiety!" - opowiada Urszula, jedna z pracownic portalu z zagranicznymi ofertami pracy.
– Wchodziłyśmy więc na jego konto w portalu i usuwaliśmy to zdanie z ogłoszenia, ale on był uparty i ciągle je dopisywał, wykłócając się, że to jego warunek. W końcu zadzwoniłam do niego, by mu wyjaśnić, że w Polsce nie można publikować takich treści, bo łamią prawo – opowiada Urszula.
Holender doskonale zdawał sobie sprawę, że posuwa się do dyskryminacji, ale jak zaznaczył w szczerej rozmowie, miał bardzo złą opinię o mężczyznach z Polski.
Według niego tylko Polki się do tej pracy nadawały, bo były pracowite, sumienne, czyste i nie sprawiały większych problemów w miejscu zakwaterowania. Co innego panowie, ci przepijali większość wypłaty, nie stawiali się następnego dnia w pracy. Ulegali wypadkom po alkoholu.
Zakaz mówienia po polsku
Nie tak dawno temu głośno było zarówno w Niderlandach, jak i Polsce o pracownikach, którzy zostali zwolnieni z pracy za to, że mówili po polsku w miejscu swojej pracy. Zakaz używania języka polskiego obowiązywał m.in. w firmach DB Schenker i Manpower Holandia w Bredzie.
Dzięki polskiemu konsulowi sprawa trafiła do Kolegium Praw Człowieka. To uznało jednak, że nie doszło do złamania prawa względem zwolnionych z pracy Polaków, ponieważ zakaz ten miał na celu: "dbałość o dobrą atmosferę w miejscu pracy i dobrą komunikację".
Polacy stanowią aż 80 proc. tzw. nowej emigracji w Niderlandach. Wśród przyjeżdżających jest wielu młodych, bardzo słabo wykształconych ludzi, którzy nie mówią w żadnym obcym języku poza ojczystym.
Zdaniem 32-letniego Krzysztofa, brygadzisty w jednej z holenderskich plantacji, Polacy sami zapracowali na swoją opinię "trudnych".
W liście do jednej z polonijnych redakcji pisze wprost: "Domyślam się, że Państwo to zacytują, więc z całą stanowczością piszę, część Polaków pracujących w Holandii to idioci. Brzmi to brutalnie, ale tak po prostu jest. Tysiące Polaków pracuje uczciwie i w pocie czoła zarabia na swoją wypłatę. To wzorowi pracownicy, najlepsi, jakich można mieć. Są jednak też tacy, których najchętniej wyrzuciłoby się już pierwszego dnia, po pierwszych słowach, jakie wypowiedzą".
Jako przykład podaje problemy, jakie miewał często w pracy w szklarni z polskimi ze studentami i licealistami, którzy przyjeżdżali nie tyle za pracą, ale by się dobrze zabawić. To, co zarobili – przepuszczali na różne używki. Nie odkładali pieniędzy, na niczym im nie zależało.
7 lipca br. polonijny portal "Głos Polski w Holandii" (GP) upublicznił na swoim profilu FB drastyczny filmik nagrany telefonem. Widać na nim, jak młody Polak, pracownik plantacji malin w Haarsteeg w gminie Heusden, jest siłą wyrzucany z domu, w którym mieszka. Kilku osiłków pakuje go wraz z jego rzeczami do vana.
Mężczyzna prawie się nie odzywa, jest roztrzęsiony, mówi tylko, że nie ma dokąd pójść i prosi, by go nie szarpano.
Nagranie zbulwersowało lokalne władze gminy Heusden, które bezzwłocznie przystąpiły do akcji. Jak podają urzędnicy, gdy miało dojść do kontroli na farmie, 14 pracowników, jak i właściciel plantacji malin nagle zniknęli. Zarówno szklarnie, jak i pomieszczenia mieszkalne okazały się puste – relacjonuje GP.
Farmą i jej pracownikami zainteresowali się też związkowcy z FVN. Przeprowadzili swoje własne śledztwo. Okazało się, że zwolniony pracownik, który jest widoczny na filmie, miał być właśnie "trudny". Po wyrzuceniu z pracy nie chciał opuścić mieszkania, więc holenderski pracodawca postanowił usunąć go stamtąd siłą.
Według plantatora Polak nadużywał używek i zakłócał ciszę nocną przeszkadzając innym pracownikom w nocy wypocząć. Stąd taka drastyczna decyzja.
Z zeznań świadków, do których dotarł FVN, wynika, że, Polak nie był dobrze traktowany w miejscu swojej pracy. Doświadczał m.in. agresji słownej. - Utrata pracy jest trudna, ale utrata dachu nad głową i wizja bezdomności – wzbudzają w człowieku już skrajne emocje i lęk – podsumowali związkowcy.
Polak wszędzie mile widziany
Polacy, którzy nie znają niderlandzkiego, są praktycznie odcięci od najistotniejszych informacji. Wiele materiałów związanych np. z pandemią COVID-19 tłumaczono na język arabski czy niemiecki, ale nie na polski. Niderlandzkie media opisywały Polaków podróżujących busem w 9 osób, które zatrzymane przez policję były zszokowane tym, że w całym kraju obowiązuje co najmniej 1,5-metrowy bezpieczny dystans, który obowiązuje także w środkach komunikacji.
W świadomości społecznej Holendrów, w tym też części pracodawców, funkcjonuje stereotyp: "Polak to problem". W ankiecie przeprowadzonej w styczniu br. na portalu gelderlander.nl aż 90 proc. mieszkańców ok. 40-tysięcznego Tiel stwierdziło, że nie życzy sobie sąsiedztwa Polaków.
W czerwcu br. władze Arnhem zapowiedziały zmiany w planie zagospodarowania przestrzennego. Nowe przepisy mają zakazać wynajmu mieszkań emigrantom zarobkowym. Nie będzie to jednak pierwsze holenderskie miasto, w którym Polacy są niemile widziani.
Wcześniej gminy Maasdriel, Zuidplas, Zaltbommel i Tiel też postanowiły ograniczyć liczbę przybyszy zarobkowych w ten sposób, że wprowadzono maksymalną liczbę osób przebywających w jednym domu i maksymalną liczbę domów na jednej ulicy zamieszkałych przez migrantów.
Zdaniem polskiego adwokata prawa pracy w Niderlandach, Franciszka Roguskiego, Polacy nie są szczególnymi ofiarami rasizmu w pracy w Niderlandach, chociaż jest im ciężej znaleźć i utrzymać pracę ze względu na swoje pochodzenie niż rodowitym Holendrom. - Są traktowani mniej więcej tak, jak Ukraińcy w Polsce – kwituje prawnik.
Renata Kowalska, konsul generalna Ambasady RP w Hadze, która reprezentowała zwolnioną za mówienie po polsku kobietę przed Kolegium Praw Człowieka uważa natomiast, że problem dyskryminacji w miejscu pracy występuje, ale Polacy rzadko korzystają z dostępnych w Holandii procedur skargowych dotyczących warunków ich pracy oraz stosunków około pracowniczych.
"Sporadycznie wykorzystują możliwość składania zawiadomień do Inspekcji Pracy. Podobnie jest niewiele przypadków zawiadomień składanych do miejscowych gmin w związku z nieodpowiednimi warunkami zakwaterowania Polaków. Najwięcej informacji o nieprawidłowościach w poszczególnych miejscach pracy dociera do nas po analizie, często anonimowych, doniesień rodaków publikowanych w sieci" - pisze konsul Kowalska.
Już po publikacji tekstu Konsul Generalna RP w Hadze przesłała do redakcji money.pl mail, prosząc o sprostowanie dotyczące zdania, że w czasie trwania kryzysu rząd holenderski nie informował o reżimie sanitarnym w języku polskim, za to pojawiały się informacje m.in po arabsku czy turecku. Pani Konsul przysłała na dowód listę zawierającą linki do materiałów informacyjnych w języku polskim.
_Uprzejmie informuję, że informacja o tym, że w pierwszej fazie kryzysu informacje rządowe nie były tłumaczone na język polski pochodzi zarówno z mediów polonijnych jak i od polskich związkowców FVN i dotyczy tylko pierwszej fazy kryzysu. W przesłanych linkach materiały w języku polskim znajdują się pod datą 11 maja, a więc późniejszą, niż pierwsze tygodnie pandemii.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl