Sejm przegłosował ustawę, która wprowadziła maksymalną cenę za tonę węgla dla gospodarstw domowych - 996 zł. "Taka pomoc rzeczywiście by się przydała, jednak sposób wykonania jest fatalny. Ustawa wejdzie w życie w sierpniu, a Polacy kupują węgiel już teraz, limit zakupów na dom wynosi trzy tony, dopłaty są dla firm, nie dla klientów" - wylicza "Wyborcza".
- Trzeba mieć świadomość, że w nadchodzącym sezonie grzewczym węgla opałowego w Polsce zabraknie. Zabraknie groszku, ekogroszku, węgla grubego, to, niestety, w zasadzie jest już pewne. Musimy twardo stąpać po ziemi - mówił Dominik Kolorz, szef śląsko-dąbrowskiej "Solidarności", w ostatni czwartek.
Dziura w programie dopłat?
Premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że Polska chce zwiększyć krajowe wydobycie węgla i importować go z innych kierunków niż Rosja. "Wyborcza" przypomina słowa prezesa Polskiej Grupy Górniczej, który mówił, że zwiększenie produkcji przez kopalnie jest prawie niemożliwe. Dziennik dodaje też, że z szacunków Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla wynika, że brakować może 40 proc. węgla.
Ale to nie koniec. Nawet jeśli jakaś prywatna firma handlująca węglem zgłosi się do programu, to będzie musiała sprzedawać węgiel kupiony np. za 1700 zł w cenie 996 zł. Różnicę dostanie... po 1 stycznia 2023 r. Dopiero wtedy będzie można składać wnioski o wyrównanie strat - czytamy dalej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czeka nas przykręcanie kaloryferów?
"Wyborcza" zwraca też uwagę, że system dopłat nie objął ekopaliwa takiego jak pellet, wytwarzanego ze słomy, drewna i pozostałości z produkcji meblarskiej. "Cena tony pelletu w ciągu roku wzrosła z 850 zł za tonę do 2-3 tys. zł za tonę. Typowy dom w sezonie grzewczym zużywa średnio 3,6 tony. Czyli wydatki na ogrzewanie wzrosły z 3 tys. zł do nawet 9 tys. zł" - napisano.
Według dziennika nie ma prostych rozwiązań.
Być może wydawać bony energetyczne i bezpośrednio dopłacać konsumentom do wydatków na energię z pominięciem firm. Z drugiej strony nie poprawi to sytuacji, gdy różnego rodzaju paliw będzie faktycznie brakować - czytamy.
"Wyborcza" dodaje, że być może jedynym sposobem na przetrwanie tej zimy "będzie radykalne ograniczenie zużycia surowców, czyli rezygnacja z komfortu cieplnego i przykręcenie kaloryferów".