Tekst, w którym gazeta ocenia postawę niemieckich socjaldemokratów, nosi tytuł "Niebezpieczna miłość do rury".
Jak przypomina gazeta, w czwartek Christine Lambrecht powiedziała w radiu RBB, że Nord Stream 2 "nie powinien być wciągnięty w ten konflikt". Z kolei już pod koniec ubiegłego roku Rolf Muetzenich powiedział w wywiadzie dla "Spiegla", że to dobrze, "że partie koalicyjne zgodziły się nie mierzyć Nord Stream 2 według kryteriów geopolitycznych".
"To sformułowanie Muetzenicha oznacza, że ktoś zdecydował się zamknąć oczy na rzeczywistość; po prostu odmawia spojrzenia na projekt geopolityczny według kryteriów geopolitycznych. Podobna logika przyświeca wypowiedzi Lambrecht: zaprzecza ona związkowi między Nord Stream 2 a konfliktem, w którym gazociąg jest wykorzystywany przez Rosję jako narzędzie nacisku" - uważa dziennik.
Z kolei sekretarz generalny SPD Kevin Kuehnert "w swoim wezwaniu do zakończenia debaty na temat Nord Stream 2 myli również przyczynę i skutek: nie należy wywoływać międzynarodowych konfliktów, 'aby w ten sposób pogrzebać projekty, które zawsze były cierniem w oku'. Twierdzi więc, że krytycy Nord Stream 2 chcą podsycić konflikt między Rosją a Ukrainą, aby zatrzymać gazociąg, któremu zawsze byli przeciwni - z powodów, których nie podaje" - zauważa FAZ.
Czytaj też: Putin uważa, że Nord Stream 2 rozwiąże kryzys gazowy w Europie. Rosja już nie ukrywa, o co chodzi
Już Nord Stream 1 budził kontrowersje
"Celem gazociągów z Rosji przez Morze Bałtyckie do Niemiec było zawsze ominięcie Ukrainy. Miało to swoje uzasadnienie: kraj tak zależny od sprzedaży gazu do reszty Europy jak Rosja musi zdywersyfikować swoje szlaki transportowe. Pierwszym rezultatem rosyjskich starań o dywersyfikację szlaków transportowych był ukończony w 1999 roku rurociąg jamalski przez Białoruś, drugim - Nord Stream 1" - przypomina gazeta.
Rurociąg ten, uruchomiony w 2005 roku przez socjaldemokratycznego kanclerza Gerharda Schroedera wspólnie z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, wywołał ostre protesty w Polsce i krajach bałtyckich. "Chociaż rządy w Europie Zachodniej i UE nie chciały jeszcze tego przyznać, to w Warszawie, Wilnie, Rydze i Tallinie było już wtedy bardzo jasne, w jakim kierunku rozwija się Rosja pod rządami Putina" - pisze FAZ.
Dziennik ocenia, że Nord Stream 1 "wyrządził przede wszystkim szkody polityczne: sposób, w jaki Berlin i Moskwa ponad głowami Polski i krajów bałtyckich załatwiały to, co było sprzeczne z ich interesami, wzbudził historycznie uzasadnione obawy. Do tego dochodziło wrażenie skorumpowanych wpływów rosyjskich w Niemczech, które wywołało przejście Schroedera na służbę Gazpromu".
"Berlin zwielokrotnił szkody"
W komentarzu gazeta zwraca uwagę, że "te zadrażnienia zapewne zostałyby zapomniane, gdyby Niemcy prowadziły konsekwentną politykę wobec Rosji po aneksji Krymu i rozpoczęciu wojny w Donbasie. Ale Berlin zwielokrotnił szkody, wspierając od 2015 roku Nord Stream 2, nawet w obliczu militarnej agresji Rosji na Ukrainę".
"Rząd niemiecki, trzymając się w ostatnich latach gazociągu, mimo coraz ostrzejszych tonów ze strony Rosji, zachęcił Kreml do zwiększenia presji na Ukrainę" - czytamy.
"Jeśli czołowi niemieccy politycy bronią Nord Stream 2 nawet teraz, gdy Kreml zmasował wojska na granicy z Ukrainą, a jego media propagandowe jawnie grożą wojną, ma to wpływ na kalkulację ryzyka w Moskwie. Jeśli istnieje tam uzasadniona nadzieja, że gaz może wkrótce popłynąć do Niemiec przez Nord Stream 2, niezależnie od dalszego biegu wydarzeń, to zwiększa to niebezpieczeństwo wojny z Ukrainą" - konkluduje FAZ. SPD wygrała we wrześniu wybory w Niemczech i rządzi w koalicji z Zielonymi i FDP.
Nie tylko w Niemczech politycy nie mają jasnego stanowiska ws. nowego rosyjskiego gazociągu. W czwartek w Stanach Zjednoczonych nie udało się przegłosować nowych sankcji związanych z Nord Stream 2.
Czytaj też: Co dalej z Nord Stream 2? USA uzależniają jego uruchomienie od działań Rosji wobec Ukrainy