Epidemia na dobre rozkręciła się w całej Europie. Nie ma kraju, który nie borykałby się z drugą falą wirusa. Premier Mateusz Morawiecki i minister zdrowia Adam Niedzielski uznali, że od soboty cała Polska należy do "strefy żółtej". A to oznacza, że na ulicach znów pojawią się maseczki i przyłbice.
Jak mówił premier podczas czwartkowej konferencji, to jedyna szansa, by uniknąć drugiego "lock-downu", czyli zamknięcia gospodarki. - To są nasze jedyne hamulce bezpieczeństwa - mówi wprost Adam Niedzielski.
Nie tylko polski rząd decyduje się na znaczne kroki. Niemcy boją się, że w grudniu będą mieć blisko 20 tys. infekcji każdego dnia. Dlatego dzień po dniu zwiększają restrykcje - zamykają restauracje, ograniczają zgromadzenia i imprezy rodzinne. A kolejne działania są już szykowane.
Warto wiedzieć, że to jednak w Polsce przybywa więcej zakażeń - i łącznie, i w przeliczeniu na milion mieszkańców. Sytuacja u naszych zachodnich sąsiadów w ostatnich dniach jest po prostu lepsza.
Ostatnie 7 dni w Niemczech to 18,4 tys. wykrytych infekcji koronawirusa. Ostatni tydzień w Polsce to 18,1 tys. wykrytych infekcji.
W ostatniej dobie to jednak Polska zanotowała więcej przypadków. Jak wynika z informacji Ministerstwa Zdrowia, w ciągu ostatnich 24 godzin służby wykryły 4280 infekcji. U naszego zachodniego sąsiada było to 4058. A przecież Niemcy są dwukrotnie większym krajem.
Biorąc pod uwagę różnice w populacji obu krajów, możemy powiedzieć wprost: w ostatnim czasie epidemia w Polsce wygląda o wiele gorzej niż w Niemczech. W ciągu jednego dnia w Polsce pojawiło się 112 zakażeń na każdy milion mieszkańców. W tym samym czasie ta liczba w Niemczech wynosi 48 zakażeń na każdy milion mieszkańców.
Oczywiście warto pamiętać, że to porównanie ostatniego okresu. Nie ma wątpliwości, że z pierwszą falą wirusa to my poradziliśmy sobie lepiej. To już jednak odległa przeszłość. Dziś notujemy wyższe wyniki, choć jesteśmy mniejszym krajem.
Niemcy łącznie wykryły 315 tys. infekcji (przy blisko 10 tys. zgonów), Polska 112 tys. (przy niemal 3 tys. zgonów). W Polsce na każdy milion mieszkańców umarło 75 obywateli z powodu koronawirusa i chorób współistniejących. W Niemczech 116. I znów - uwzględnienie wyników całej epidemii zniekształca obraz ostatnich dni. W ciągu tygodnia Niemcy zaraportowały zaledwie 79 zgonów. Polska - trzy razy więcej.
Kraj: | Liczba potwierdzonych infekcji: |
---|---|
Francja | 18,7 tys. |
Wielka Brytania | 14,1 tys. |
Rosja | 11,1 tys. |
Czechy | 5,3 tys. |
Holandia | 4,9 tys. |
Ukraina | 4,7 tys. |
Polska | 4,2 tys. |
Niemcy | 4 tys. |
Włochy | 3,6 tys. |
W tej chwili w Polsce jest też niemal tyle samo tzw. aktywnych przypadków (czyli osób, które mają potwierdzonego wirusa, ale nie zostały uznane za zdrowie), co w Niemczech. Do aktywnych zakażeń nie wlicza się osób, które z wirusem przegrały. Niemcy w tej chwili mają 33 tys. aktywnych infekcji. Polska - 32 tys. I znów - Niemcy są przecież krajem dwukrotnie liczniejszym.
To sugeruje jasno: w walce z wirusem pomaga po prostu dyscyplina. Prosta zasada: dystans - dezynfekcja - maseczki jest kluczem do ograniczenia rozprzestrzeniania się wirusa.
Kanclerz Angela Merkel już tydzień temu spotkała się z premierami krajów związkowych. Swoje wystąpienia zaczęła od jasnej deklaracji: musimy coś zrobić, by na święta Bożego Narodzenia w Niemczech nie było 20 tys. infekcji każdego dnia. I od słów do czynów nie było daleko.
I tak Berlin wprowadza namiastkę "godziny policyjnej". Od 23 do 6 rano zamknięte mają być wszystkie miejsca, które oferują alkohol. To bary, restauracje, supermarkety i nawet niewielkie sklepiki. W Berlinie w nocy po piwo można wyskoczyć już tylko na stację benzynową. Jednocześnie władze miasta wprowadziły zakaz większych zgromadzeń. Te muszą się skończyć również o wskazanej godzinie. Na wolnym powietrzu - i po 23 godzinie - spotkać może się tylko pięć osób z różnych gospodarstw domowych.
To drastyczne środki? W ten sposób Niemcy reagują np. na nielegalne imprezy, które miały miejsce właśnie w berlińskich parkach. Do klubów z muzyką techno wejścia nie było, więc tego typu wydarzenia wyniosły się na wolne powietrze. I przyciągały tłumy.
Podobnie bary chce zamykać Frankfurt nad Menem. Tutaj od najbliższego weekendu restauracje i knajpy będą nieczynne po godzinie 22. W mieście, na najczęściej uczęszczanych ulicach i deptakach, powróci wymóg chodzenia w maseczkach.
Gorączkowe szukanie rozwiązań
Kanclerz Niemiec na piątek zwołała za to kolejne spotkanie. Tym razem zaprasza włodarzy największych 11 miast, które w tej chwili borykają się z kryzysem. Niemiecki tabloid "Bild" już obwieścił, że będzie to "koronakryzysowy szczyt".
Nad kolejnymi restrykcjami mają się zastanawiać władze Berlina, Hamburga, Bremy, Lipska, Monachium, Frankfurtu nad Menem, Kolonii, Dusseldorfu, Dortmundu, Essen i Stuttgartu. Ewentualne nowe restrykcje dotknęłyby milionów Niemców. Doradcy Angeli Merkel już wskazują, że jeżeli sytuacja w dużych miastach się nie poprawi, to "kraj czeka katastrofa".
Czytaj także: Gigantyczna skala zachorowań w Czechach. Najnowsze dane
Dla Angeli Merkel najbliższy czas nie będzie zresztą najłatwiejszy. Niemcy przewodzą właśnie prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. I muszą walczyć z wirusem na własnym podwórku, gdy jednocześnie rosną problemy na linii UE – Turcja i gdy konflikt na Białorusi nie chce gasnąć.
Niemcy nie są zresztą jedynym sąsiadem Polski, który walczy z koronakryzysem. W ciągu ostatniego tygodnia ponad 26 tys. infekcji pojawiło się również w Czechach. Ostatni dzień to ponad 5 tys. zakażeń. A przecież Czechy są jednym z mniejszych europejskich krajów. Jedna doba to 490 infekcji w przeliczeniu na każdy milion mieszkańców.
I to pozwala zrozumieć, dlaczego w tym kraju rozpoczął się stan wyjątkowy. Czesi, co ciekawe, nie nakazują jeszcze noszenia maseczek we wszystkich miejscach. Na razie chcą skuteczniej egzekwować ten obowiązek w zamkniętych przestrzeniach. Kraj, który jako jeden z pierwszych doskonale poradził sobie z wirusem, zdecydowanie zbyt mocno się rozluźnił.
Strefa wyjątkowa na południe od Polski
- Czesi wygrali z pierwszą falą epidemii i zapomnieli, co spowodowało, że poszło im tak dobrze. To oni jako pierwsi nosili maseczki i gremialnie o nich zapomnieli. To zaskakujące - mówi money.pl prof. Krzysztof Simon.
I Czesi chcą szybko wrócić na ścieżkę wygrywania z pandemią. Na razie jednak, pod względem wskaźników zakażeń, Czechy są na drugim miejscu w Unii Europejskiej (w przeliczeniu liczby zakażeń na liczbę mieszkańców). Numerem jeden jest od dłuższego czasu Hiszpania. W Czechach jednak tym razem normalnie działają restauracje i większość biznesów, a granice pozostaną otwarte. Ograniczone za to są znacznie zgromadzenia.
Co ciekawe, zupełnie inaczej wygląda sytuacja na Słowacji. W ciągu tygodnia w tym kraju pojawiło się w sumie 4,5 tys. zakażeń. Ostatnia doba to 877 infekcji, czyli 160 na każdy milion mieszkańców (Słowacja liczy 5,4 mln obywateli). To więcej niż w Polsce i Niemczech.
Słowacja i tak postanowiła wprowadzić stan wyjątkowy. Nie jest on jednak tylko związany ze znacznie rosnącymi zakażeniami, a również krajowymi przepisami prawnymi. W ten sposób Słowacja będzie mogła się przygotować na ewentualną falę wirusa.
Podczas stanu wyjątkowego rządzącym łatwiej kupować niezbędny sprzęt ochronny oraz przemieszczać personel medyczny (nawet bez jego zgody). Jednocześnie jednak w kraju powrócił obowiązek noszenia maseczek w przestrzeni otwartej, o ile nie można utrzymać odpowiedniego dystansu. Obowiązek ten cały czas jest w budynkach, ale również w szkołach (wyłącznie dla starszych uczniów).
Ukraina z problemami
Zdecydowanie gorzej z wirusem radzą sobie pozostali sąsiedzi Polski - Ukraina i Rosja. Ostatni tydzień na Ukrainie to dodatkowe 30 tys. zakażeń. Ostatnie dni przynoszą ponad 4 tys. infekcji. W przeliczeniu na każdy milion mieszkańców to 113 wykrytych infekcji w ciągu jednej doby. To wskaźnik nieznacznie wyższy niż w Polsce. Warto jednak pamiętać, że Ukraina ma już 239 tys. zakażeń, czyli dwa razy więcej niż Polska. Każdy kolejny dzień października przynosi średnio po 66 zgonów.
Z kolei Rosja w tydzień zanotowała ponad 70 tys. infekcji. Każdego dnia służby notują ponad 10 tys. potwierdzonych przypadków. W przeliczeniu na milion mieszkańców to niespełna 76 infekcji na każdy milion mieszkańców. To mniej niż w Polsce. Jednocześnie jednak październik już przyniósł śmierć dla 1,3 tys. osób.
Białoruś z kolei potwierdziła 2,8 tys. zakażeń. Średnio każdy dzień przynosi około 400 infekcji. W przeliczeniu na liczbę mieszkańców to 42 infekcje na każdy milion obywateli. Jeszcze mniej infekcji zaraportowała Litwa. W ciągu tygodnia w tym kraju pojawiło się 790 zakażeń, czyli nieco ponad 100 każdego dnia. Litwa jest jednak wyjątkowo małym krajem. Mieszkam tam tylko 2,7 mln osób. A to sprawia, że na każdy milion obywateli w ciągu doby pojawia się 35 zakażeń.
Z kolei nasi północni sąsiedzi - Szwedzi - w ciągu tygodnia zaraportowali 3,5 tys. nowych infekcji. Każdy dzień przynosi około 500 zakażeń. Biorąc pod uwagę wielkość tego kraju, to daje współczynnik około 48 nowych infekcji w ciągu doby na każdy milion mieszkańców. To dwa razy lepszy wynik niż osiąga Polska.