- Fabryka śniegu ruszyła 10 listopada. Zbroimy się na zimę, ale boimy się, że rząd nas zaskoczy i nie będziemy mogli działać - mówi Grzegorz Głód z Winterpolu, spółki zarządzającej stokami i wyciągami w Karpaczu i Zieleńcu.
To, co już leży w Karpaczu na hałdach, wystarczy na 300-500-metrowy stok. Lub nawet na większą powierzchnię, bo taki śnieg stosuje się głównie jako podkład pod ten z armatek i opadów. Za chwilę wszystkie stoki mogą się zabielić.
- W weekend temperatura ma spaść do -2 stopni i to wystarczy, by odpalić wszystkie armatki śnieżne. Jeśli pogoda będzie łaskawa, to w 5-7 dni możemy naśnieżyć stoki w Zieleńcu i Karpaczu. Jesteśmy jednak zdruzgotani niepewnością. Jeszcze nie wiemy, czy nie obejmą nas obostrzenia - mówi Głód.
Nie wiemy zatem, co zrobi rząd, ale wiemy już, że branża szykuje się do startu. Na razie wśród tych zamkniętych lub objętych ograniczeniami branż nie ma stacji narciarskich, ale to się może zmienić. To rząd podejmie ostateczną decyzję. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, teraz na to za wcześnie. Możemy bazować tylko na tym, co mówią oficjalnie przedstawiciele rządu.
- Zbliża się zima i procedury bezpieczeństwa na stacjach narciarskich będą jedną z fundamentalnych rzeczy dla Polaków. Na stoku mamy zachowany wielometrowy dystans społeczny, a z maseczkami to powinno być tym bardziej bezpieczne - mówił w programie "Money. To się liczy" Andrzej Gut-Mostowy, wiceminister rozwoju, pracy i technologii.
Płacz i zgrzytanie zębów
Zgodnie z jego, dającą nadzieję zapowiedzią, rządzący pracują nad projektem procedur bezpieczeństwa dla stacji narciarskich. W Karpaczu i Zieleńcu i w innych ośrodkach w całym kraju dokument jest mocno wyczekiwany, ale to ostatecznie liczby zakażeń będą najważniejsze.
Jak już pisaliśmy, nieoficjalnie mówi się, że wyciągi ruszą, gdy liczba dziennych nowych zakażeń spadnie do 10 tys. Jeżeli tak się nie stanie i rząd zdecyduje o zamknięciu branży narciarskiej, w kurortach będzie płacz i zgrzytanie zębów.
- Liczymy się z tym, że może być i tak, że wydamy na przygotowania spore środki i nic z tego nie będzie. Nie możemy jednak nie być gotowi. Żeby tylko nie było jak z chryzantemami. Przedsiębiorcy produkowali je na 1 listopada, a potem liczyli straty. Zresztą nie chodzi tylko o wyciągi. Jak nas zamkną, to nie zarobią szkoły narciarskie, wypożyczalnie, gastronomia, sklepy sportowe i cały zimowy przemysł - mówi Grzegorz Głód.
To potężna branża i duże pieniądze. Według ostrożnych szacunków na nartach jeździ 4-5 mln Polaków. Według MFIND na sam sprzęt i wyciągi wydajemy rocznie nawet do 3 mld zł. Do tego doliczyć trzeba jeszcze inne wydatki w kurortach. W grze są więc potężne pieniądze i tysiące miejsc pracy. Dlatego mimo niepewności do sezonu szykują się wszyscy.
Jest wiara
- Nie przewidujemy, abyśmy nie otworzyli ośrodków w grudniu. Wszystkie ośrodki zrzeszone w naszej organizacji pracują nad otwarciem dla narciarzy - mówi Sylwia Groszek, rzecznik stowarzyszenia Polskie Stacje Narciarskie i Turystyczne (PSNiT).
PSNiT śmiało można nazwać głosem branży, bo skupia ponad 90 proc wszystkich stacji narciarskich w Polsce. Organizacja już w połowie października przesłała do departamentu turystyki Ministerstwa Rozwoju swoje propozycje zasad działania branży w pandemii.
- Chcieliśmy, aby zasady przygotowane były z udziałem osób znających specyfikę branży narciarskiej. Z tego, co nam wiadomo, ministerstwo konsultuje teraz projekt z GIS - mówi Groszek.
Na razie jednak niepewność z fabryki śniegu zaraża miłośników białego szaleństwa. O tej porze w zeszłym roku trzeba było dobrze szukać, by znaleźć noclegi w narciarskich kurortach. Teraz można przebierać do woli, bo narciarze też nie wiedzą, kiedy rząd odblokuje branżę noclegową.
Za dużo wątpliwości dla Kowalskiego
- Wyraźnie widać w naszych statystykach mniejsze zainteresowanie. Zarówno w pytaniach do właścicieli hoteli, pensjonatów czy kwater, jak i dokonanych rezerwacjach. Spadek jest na poziomie 40 proc. w porównaniu do zeszłego roku - mówi Kamila Miciuła z portalu nocowanie.pl.
Jak wyjaśnia obrazowo, dużo klikamy w zimowe oferty, jednak nie rezerwujemy. - Polacy obserwują komunikaty rządowe, pogodę i czekają. Kiedy obostrzenia zostaną zdjęte z branży noclegowej, to liczymy na lawinowy przyrost rezerwacji - mówi Miciuła.
Na razie turystycznie jednak nie można w Polsce wynajmować miejsc w hotelach czy pensjonatach. Dotyczy to także kwater prywatnych i domków. Nocowanie.pl ma na to sposób. Promuje w serwisie oferty z bezpłatnym odwołaniem rezerwacji. Przedsiębiorcy też uznali, że jest to jakiś sposób, bo tego typu ofert przybywa.