Święta, sylwester, a zaraz potem ferie to dla górskiego biznesu turystycznego okres żniw.
W tym roku będzie jednak zupełnie inaczej. Z powodu pandemii koronawirusa gastronomia może działać jedynie na wynos, a hotele obsługują tylko gości wyjeżdżających w podróż służbową.
I nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie, choć część tych obostrzeń została zdjęta. Według nieoficjalnych informacji zostaną one utrzymane przynajmniej do 18 stycznia.
Jak pisze czwartkowa "Rzeczpospolita", firmy próbują obejść przepisy. Restauracje oferują np. zamknięte szkolenia kulinarne czy "darmowe" degustacje, gdzie klient płaci dopiero przy wyjściu, aby w razie kontroli nie narazić się na karę.
Z kolei hotele oferują swoim klientom np. "pracę zdalną w górach". Zdaniem prawników, to ryzykowne rozwiązanie, bo wyjazd służbowy to nie to samo, co praca z domu i musi być uzasadniony, np. wizytą w urzędzie lub sądzie.
Firmy oferują też wynajem "schowka na narty, którego można pilnować w nocy". Po sieci krążą też wzory wiadomości od "dawno niewidzianej cioci", dzięki czemu weekendowy wypad może być uznany za wizytę rodzinną lub towarzyską.
– Nie pochwalam bezprawnych działań – mówi "Rzeczpospolitej" adwokatka Marta Kosecka. Przypomina jednak, że restauratorzy od dwóch miesięcy świadczą usługi jedynie na wynos, a do dziś nie dostali od państwa żadnej pomocy. – To popycha ludzi do wykorzystywania każdej sytuacji, by zarobić, przetrwać i się utrzymać.
W zeszłym tygodniu wicepremier Jarosław Gowin zapowiedział, że przedsiębiorcy niezachowujący obostrzeń zostaną ukarani i nie będą mogli otrzymać rządowej pomoc.