W amerykańskich reakcjach na rosyjski rurociąg można się nieco pogubić. Jak już informowaliśmy, w środę sekretarz stanu USA Antony Blinken powiedział, że "ukończenie Nord Stream 2 to fakt, dalsze sankcje nic by nie dały, a Waszyngton zareaguje tylko wtedy, gdy Moskwa użyje gazu jako broni".
Jak dodał, USA będą chciały wyjść obronną ręką ze złej sytuacji, którą odziedziczyły po gabinecie Donalda Trumpa. Rzeczywiście wiele na to wskazuje.
Tuż po wystąpieniu Blinkena, rzecznik Departamentu Stanu stwierdził, że chociaż budowa Nord Stream 2 jest już na ukończeniu, to jednak "jest różnica między fizycznym ukończeniem gazociągu a uruchomieniem jego działania". USA zamierzają uniemożliwić wejście w życia tego drugiego aspektu i jak zapewnił, nie wykluczają również dalszych sankcji.
Sprawę na Twitterze próbuje w czwartek rozjaśnić chargé d'affaires ambasady Stanów Zjednoczonych w Polsce Bix Aliu. Dyplomata napisał, że "USA będą nadal sprzeciwiać się Nord Stream 2 i bacznie obserwować zaangażowane podmioty pod kątem możliwych sankcji. NS2 to zły projekt dla bezpieczeństwa energetycznego Europy, nasze stanowisko pozostaje takie samo".
Obserwujący budowę i światowe reakcję wpadli w konfuzję już nieco wcześniej. 21 maja Departament Stanu powiadomił Kongres, że nie nałoży sankcji na firmę nadzorującą budowę rurociągu. Umotywował to względami bezpieczeństwa narodowego.
Wywołało to falę krytyki przeciwników NS2. 22 maja USA ogłosiły sankcje przeciwko rosyjskiej służbie ratownictwa morskiego. Na liście są też trzej przedsiębiorcy i 13 statków, które budują kontrowersyjny gazociąg.
To zaskoczyło Rosjan. - Z naszymi kolegami jest zawsze tak samo. Mówią jedno, robią drugie - powiedział rzecznik prasowy Kremla Dmitrij Pieskow.