Norwegia jest czwartym co do wielkości eksporterem gazu ziemnego na świecie. Jej zasoby mogłyby pomóc rozwiązać kryzys gazowy w Europie. Problemem są kontrakty długoterminowe i cena.
Z kontynentu płyną krytyczne głosy wobec północnego sąsiada, w związku z nadprzeciętnymi zyskami Norwegii w obecnych warunkach.
Oczekuje się, że jako "rozsądny dostawca (Norwegowie - przyp. red.) mogliby ograniczyć ceny surowca, przynajmniej w czasie trwania wojny" - pisał w sobotę "The Economist". Norwegia stoi na stanowisku, że ceny reguluje rynek, a duże zyski są jej teraz potrzebne do sfinansowania ekologicznej transformacji.
Premier Norwegii Jonas Gahr Store przekonuje, że nadzwyczajne podwyżki cen gazu nie są jednak w interesie jego kraju i w ramach powołanej grupy roboczej szuka rozwiązania kryzysu energetycznego w Europie - informuje Bloomberg.
Tamtejsi producenci gazu chcą negocjować z Unią Europejską. W czwartek premier spotkał się z dyrektorami największych producentów ropy i gazu w swoim kraju, w tym Equinor ASA, Aker BP ASA i Var Energi ASA.
Jesteśmy gotowi wysłuchać firm i zobaczyć, jaką rolę możemy odegrać w rozwiązaniu kryzysu w Europie - powiedział Store.
Jak podaje Bloomberg, norweskie firmy najbardziej martwią się o kwestię kontraktów długoterminowych. Przy dzisiejszym poziomie cen dla większości prywatnych firm ryzyko jest zbyt duże. Potrzebne byłyby więc specjalne mechanizmy cenowe z poszczególnymi krajami.
Bogata Norwegia
Według "The Economist", Norwegia byłaby zamożna, nawet gdyby pięć dekad temu nie natknęła się na podmorskie złoża ropy. Ogromne ilości energii, którą eksportuje obecnie Oslo, pozwalają na wiele - podkreśla brytyjski tygodnik.
W normalnych warunkach sprzedaż ropy, gazu i energii elektrycznej przynosi ponad 50 mld dolarów rocznie, czyli 10 tys. dolarów na jednego Norwega. To wystarczy, aby utrzymywać państwo opiekuńcze - wskazywał "The Economist".