- Unia Europejska w najbliższych dniach nałoży sankcje na osoby i podmioty na Białorusi - poinformował Josep Borrell, tłumacząc, że ministrowie spraw zagranicznych UE osiągnęli porozumienie polityczne w tej sprawie.
Zachód chce ukarać Białoruś
Jak powiedział, UE nadal obserwuje agresję hybrydową, za którą odpowiada reżim Łukaszenki. - Zgodziliśmy się, aby rozszerzyć zakres sankcji na reżim białoruski. Od dzisiaj będziemy mogli nakładać sankcje na więcej osób za organizację tych lotów z ludźmi z kilku krajów na Białoruś, a stamtąd nad granicę UE. Uzgodniliśmy przyjęcie piątego pakietu sankcji, które zostanie sfinalizowany w najbliższych dniach - wyjaśnił.
- Jesteśmy bardzo zaniepokojeni użyciem migrantów jako broni politycznej przez reżim. Nie będę zapowiadał z wyprzedzeniem żadnych możliwych sankcji, ale rozważamy użycie różnych narzędzi, które mamy - mówił z kolei w piątek Antony Blinken, szef dyplomacji Stanów Zjednoczonych.
Sankcje to odpowiedź Unii na inspirowany przez Mińsk kryzys migracyjny na polsko-białoruskiej granicy. Organy Unii, w tym przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, od kilku dni wzywają do zastosowania ostrzejszych środków wobec Białorusi.
W grze są m.in. zakazy lotów w przestrzeni powietrznej UE i lądowania na unijnych lotniskach dla tych linii lotniczych, które regularnie dowożą migrantów na Białoruś. Prawie pewne są też restrykcje wobec kolejnych przedstawicieli reżimu Łukaszenki i firm – lista miałaby objąć łącznie 200 osób i kilkanaście instytucji i firm.
Co zaboli Łukaszenkę
Jak pisaliśmy, co do skuteczności tych sankcji można mieć wątpliwości. Z obecnych zakazów Łukaszenka nic sobie nie robi. Najważniejszym partnerem handlowym Białorusi jest Rosja, zapewniająca jej połowę międzynarodowej wymiany handlowej.
To, w jakim kierunku powinny pójść sankcje, pokazała pandemia. W czasie lockdownu kilkukrotnie spadło zapotrzebowanie na ropę, a w związku z tym - białoruski eksport paliw na Zachód. I to akurat bardzo zabolało białoruskiego dyktatora.
Zamówienia z Wielkiej Brytanii i Niemiec spadły kilkukrotnie, odcinając reżim od dopływu świeżych walut. Zakaz eksportu paliw i nawozów – czyli towarów chętnie kupowanych na Zachodzie i Ukrainie - postawiłby Łukaszenkę w trudnej sytuacji.