Gazprom przed wybuchem wojny w Ukrainie był dostawcą 35 proc. gazu sprowadzanego przez kraje członkowskie Unii Europejskiej. Dzięki temu reżim Władimira Putina mógł stosować szantaż energetyczny wobec UE, starając się nie dopuścić do udzielenia pomocy broniącym się Ukraińcom.
Unia wprowadziła sankcje, które już drastycznie ograniczyła dostawy gazu z Rosji, ale wprowadzić zamierza kolejne restrykcje, np. na LPG od grudnia 2024 r. Celem jest całkowite odcięcie od rosyjskich surowców, aby uszczuplić możliwości finansowania wojny przez rosyjski reżim.
"Rzeczpospolita" informuje tymczasem, że po uniezależnieniu się od Gazpromu, "na rynku znów pojawił się dostawca tak duży, że może wpływać na ceny". To norweski Equinor (dawniej Statoil), który dostarcza 20 proc. "błękitnego paliwa" sprowadzanego do krajów UE.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Norweski Equinor wchodzi w buty Gazpromu
Dziennik wskazuje, że uzależnienie się od jednej firmy, w tym przypadku norweskiej, to niebezpieczna sytuacja w kontekście cen na europejskim rynku. Chodzi w tym przypadku o awaryjność i często przedłużające się prace konserwacyjne systemu wydobycia i przesyłu surowca.
"Przykład? Kiedy ubiegłego lata Norwedzy poinformowali, że prowadzone wówczas prace konserwacyjne się przedłużą, wystarczyło kilka minut, by notowania będących punktem odniesienia dla całej UE holenderskich kontraktów na gaz skoczyły o 20 proc." - pisze "Rz".
Greenpeace ostrzega przy tym, że postawienie na gaz z Norwegii może spowolnić transformację energetyczną w UE, czyli przejście na odnawialne źródła energii.