Do Białowieży dojechać można dwiema drogami - z Hajnówki i Narewki. Na obu trasach, biegnących przez Puszczę Białowieską, kolumny kolorowo ubranych rowerzystów zwiastują, że Białowieża znów jest turystycznym hitem. Już na miejscu lokalni przedsiębiorcy potwierdzają - obłożenie kwater na długi weekend jest stuprocentowe.
W samej Białowieży w dzień jest w miarę spokojnie. Przyjezdni rozchodzą i rozjeżdżają się po Puszczy Białowieskiej. Na przeszło sześciuset kilometrach kwadratowych leśnych terenów (powierzchnia większa od Warszawy), każdy znajdzie swoje miejsce i swój szlak. Nie trzeba się przeciskać.
W porze obiadowej i wieczorem wszyscy wracają do Białowieży. Zdarza się, że na wolny stolik w knajpie trzeba poczekać nawet godzinę.
Bywa tak między innymi w Gospodzie Pod Żubrem - w centralnym punkcie, bo przy samej bramie do siedziby Białowieskiego Parku Narodowego. Współwłaściciel tego rodzinnego biznesu Andrzej Dowbysz przyznaje, że turyści w tym roku wyjątkowo cierpliwie i beztrosko znoszą stanie w kolejkach.
- Wszyscy są spragnieni rozrywki. Mówimy, że na stolik trzeba poczekać nawet godzinę, ale to ludziom nie przeszkadza. Stoją, piją piwo, rozmawiają ze sobą przyjaźnie. Później nawet razem siadają do stolika - opowiada z uśmiechem restaurator.
Do cierpliwości zachęcają też ceny w białowieskich lokalach, które mogą pozytywnie zaskoczyć. Około 20 złotych za porcję babki ziemniaczanej czy pierogów. Regionalne piwa od 10 do 14 złotych za kufel. Jest też lokalny specjał z trawą żubrową. Restauratorzy po pandemicznym kryzysie deklarują, że nie podnieśli cen.
- Zastanawialiśmy się co zrobić z cenami. Zdecydowaliśmy się zostawić je na poziomie sprzed pandemii. Lepiej żeby stała kolejka i przyszło więcej osób. Poza tym w trudnej sytuacji byliśmy nie tylko my, ale też wielu z tych, którzy do nas przyjeżdżają - mówi solidarnie Andrzej Dowbysz.
Pandemia nie do odrobienia
Hotelarze, restauratorzy, przewodnicy w Białowieży zakasali rękawy i pracują pełną parą. Cieszą się z najazdu turystów, ale uważają, że strat po pandemii nie da się odrobić.
- Przyjdzie lato i nawet jeśli będzie mnóstwo turystów, my tego nie przerobimy. To musi się rozkładać czasowo. Ostatniego roku nie da się odrobić, ale mam nadzieję, że przynajmniej będziemy już normalnie zarabiać - mówi przedsiębiorca i właściciel kwatery, kawiarni oraz wypożyczalni rowerów Sławomir Droń. Zwraca też uwagę, że zainteresowanie wypoczynkiem w Białowieży jest teraz gigantyczne.
- Hotele dalej mogą przyjmować tylko połowę gości, ale obłożenie w hotelach i kwaterach jest stuprocentowe. Już miesiąc temu ciężko było o wolny pokój - zauważa Sławomir Droń i ma całkowitą rację. Na najpopularniejszych serwisach do rezerwacji noclegów nie ma szans na znalezienie w weekend wolnego pokoju w Białowieży.
Droń szacuje, że w wiosce, która liczy około dwóch tysięcy mieszkańców, nocuje teraz kilka tysięcy turystów. Do tego trzeba doliczyć tych, którzy dojeżdżają z innych miejscowości z rejonu puszczy albo robią objazdówkę po Podlasiu. To dla lokalnych przedsiębiorców ogromny biznesowy potencjał.
Turyści zostawiają krocie
Sławomir Droń wraz z grupą lokalnych przedsiębiorców oszacował, że przeciętny turysta zostawia w Białowieży między 250 a 800 złotych dziennie. Rachunek jest dość prosty. Nocleg to minimum 70 złotych. Jeżeli ktoś chce spać w apartamentach, to nawet 300. Wypożyczenie roweru - około 50 złotych za dzień, elektryczny rower kosztuje dwa razy tyle. Obiad w przeciętnej knajpce to wydatek około 40 zł - w drogim hotelu - około 200 zł. Do tego wycieczki po puszczy, bilety wstępu czy pamiątki.
W tym ostatnim specjalizuje się pan Jarosław, który w centralnym punkcie wioski ma swoją budę z rękodziełem. Siedzi tam przez cały dzień, struga i sprzedaje - przede wszystkim drewniane żubry.
Rzeźbiarz - emeryt z rozrzewnieniem wspomina lata świetności, kiedy robił rękodzieło do Cepelii - To wszystko szło do Holandii, Danii, Norwegii, Belgii. A teraz tylko co do emerytury dorobić - wzdycha artysta, ale też przyznaje, że ostatnie dni w interesie są dobre.
- Ludzi jest jak na Krupówkach. Była ta choroba, to było pusto, a teraz się zaczęło. Trochę trzeba zarobić - towar jest, podatki płacę - tłumaczy pan Jarosław i narzeka na, delikatne mówiąc, średni gust turystów.
- Pan zobaczy, to wszystko z Chin - mówi wskazując na pluszowe i plastikowe żubry. - Tu nikt nic nie robi. Ja cztery godziny jednego żubra strugam, a sprzedaję za 50 złotych - żali się emeryt. Uważa, że szczególnie zły gust w wyborze pamiątek mają Polacy.
Coraz więcej Polaków
Ze względu na pandemię i ograniczenia w przemieszaniu się do Białowieży wyjątkowo nieprzyjeżdżają zagraniczni turyści. Lukę tę wypełniają Polacy, którzy z kolei zamiast podróżować za granicę, wybierają urlop w kraju.
- Kiedyś mieliśmy tyle samo angielskich i polskich menu. Teraz mamy tylko dwa po angielsku, na wszelki wypadek - przyznaje restaurator Andrzej Dowbysz.
Podobne spostrzeżenia ma Sławomir Droń. - Wiosna to był czas turystów zza granicy, wtedy praktycznie cały czas rozmawialiśmy po angielsku. Na przykład przyjeżdżało wielu birdwatcherów. Teraz turystów zza granicy prawie nie mamy. Przyjeżdżają Polacy. I to też dobrze, bo rodacy odkrywają to miejsce - przekonuje przedsiębiorca.
Widać to też po rejestracjach aut zaparkowanych w Białowieży: Warszawa, Warszawa, Wrocław, Poznań, Warszawa, Gdańsk - można by tak ciągnąć długo tę wyliczankę.
- Dużo ludzi przyjeżdża teraz też ze Śląska, co mnie zdziwiło, bo Śląsk to był zawsze nad morzem - zauważa Andrzej Dowbysz.
Przedsiębiorcy podkreślają, że dużo dała zdecydowanie lepsza infrastruktura drogowa – m.in. ekspresówka z Warszawy do Białegostoku.
Jak na Krupówkach, ale puszczy nie zadepczą
To co jest zbawieniem Białowieży, może okazać się też jej przekleństwem. Wielu mieszkańców obawia się, że turyści zadepczą puszczę i sielski klimat podlaskiej wsi. Mimo coraz większego napływu turystów, jest jednak nadzieja, że tak się nie stanie. Przede wszystkim w Białowieży nie ma życia nocnego.
- Niektórzy liczą, że będzie tu disco, kasyno, ruletka. Zdarzają się tacy turyści, którzy nie wiedzą po co tu trafili i czym tę Białowieżę jeść. Oczekiwali atrakcji, których tu nie ma. Oni tu już nie wrócą i dobrze, bo po co marnować swój czas. Ale są i tacy, którzy są zachwyceni i wracają kilka razy w roku - wyjaśnia Sławomir Droń.
Skuteczną zaporą przed zbyt dużym napływem turystów jest także przyroda, która nie pozwala na nadmierne rozrastanie się osady.
- Tu nie będzie drugiego Zakopanego dlatego, że są strefy ochronne i Białowieża nie ma gdzie się rozrastać. Dzięki temu nie walną nam tu nigdzie Gołębiewskiego - cieszy się miejscowy przedsiębiorca.