Lubię o sobie myśleć, że jestem człowiekiem szczęśliwym. Jeżdżę pociągiem codziennie. Nie przyczyniam się do korków w mieście, nie emituję spalin, nie zajmuję miejsc parkingowych. Anegdotkami związanymi z pociągami sypię jak z rękawa. Przeciętny Polak jedzie pociągiem osiem razy w roku - wynika z danych UTK. Ja - ponad pięćset razy. Czyli wyjeżdżam normę za sześćdziesięciu rodaków. Mówiąc żartem: jeżdżę, żebyście wy nie musieli. Bo na wymienionych powyżej, zalety niestety się kończą.
Dlaczego? Pierwszy z brzegu powód: właśnie rozkład jazdy. Jak wspomniałam, zmienia się raz w roku. Znaczy nie licząc tej zmiany, która nastąpiła 20 października. Oraz tej z początku września. A także tej z czerwca ani z marca. Te kolejarze nazywają "korektą", więc jakby się nie liczyły. Zwłaszcza że i tak ze względu na remont obowiązuje zmieniony rozkład.
Mój mąż już się nauczył i w każdą niedzielę wieczorem sprawdza, czy mu rozkładu jazdy jego pociągu nie zmienili. Na ogół okazuje się, że owszem, zmienili, a przezorny zawsze ubezpieczony. Ja takiej dyscypliny nie wykazuję, więc nie powinno mnie dziwić, kiedy w poniedziałek przychodzę na stację na mój pociąg o 7.06, a okazuje się, że był o 7.03, bo obowiązuje "tymczasowa zmiana".
Rozkład zmienia się raz w roku? Wystarczy spojrzeć.
Na polskiej kolei trwa permanentny remont. Patrząc z jednej strony, to dobrze - bo daje nadzieję, że już po remoncie pojedziemy szybciej i wygodniej. Niestety, kilkuletnia praktyka codziennych dojazdów pokazuje, że to tak nie działa. Jeden remont się kończy, drugi zaczyna. Albo niby się kończy, ale tak naprawdę trwa nadal, jak na warszawskiej linii obwodowej, gdzie po remoncie pociągi miały jeździć szybciej i częściej, a jeżdżą wolniej i rzadziej.
W efekcie stabilność i niezmienność są cechami w rozkładzie deficytowymi. I teraz wyobraźmy sobie przeciętnego pana Kowalskiego, który będzie tłumaczył szefowi, że tak mu się pociągi układają, że będzie się spóźniał piętnaście minut do pracy. Ale po dwóch miesiącach to się zmieni wraz z rozkładem i będzie w pracy pięć minut przed czasem. A po dwóch miesiącach znów kwadrans później. Na miejscu szefa pana Kowalskiego straciłabym cierpliwość i do niego, i do jego pociągów. A tak wygląda codzienność wielu z nas, kolejowych szczęśliwych ludzi. I to jak mamy szczęście i pociąg się nie spóźnia, nie ma po drodze awarii urządzeń sterowania ruchem, usterki taboru, zerwania sieci trakcyjnej i innych takich atrakcji. Kto pojeździ chociaż 7 dni z rzędu, wie, że nie ma tygodnia bez przygód.
Coraz częściej mówi się po tym, że kolej powinna być szkieletem transportowym kraju. To porównanie autorstwa ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka. To ma sens. Kolej co do zasady jest szybka, ekologiczna i ekonomiczna, bo przewozi dużo ludzi naraz (jak dużo? Zapraszam do dowolnego porannego pociągu. Naprawdę dużo). Tylko jak dostosować do pociągów godziny kursowania autobusów czy tramwajów, skoro pociągi wciąż jeżdżą inaczej? Nawet jak spółki kolejowe ustalą rozkłady ze spółkami komunikacji miejskiej, to po dwóch miesiącach trzeba byłoby ustalać wszystko od nowa. Permanentne negocjacje.
Skoro w przyszłą niedzielę wchodzi nowy rozkład, to kolejarze są zobligowani prawem, by na stacjach powiesić nowe rozkłady na dziesięć dni przed zmianą. Myślicie, że te wiszą? Może i tak, ale na pewno nie wszędzie. Sprawdziłam na trzech stacjach, na dwóch nie uświadczyłam żadnej informacji. Rzecznik PKP PLK, spółki, która odpowiada za infrastrukturę kolejową, uspokaja mnie, że to niedopatrzenie i na pewno lada moment się pojawią. Oby.
Oczywiście możecie zapytać mnie, drodzy czytelnicy, w imię czego tak się meczę. Czy ktoś mi każe? Zawsze - zamiast się frustrować i wylewać kubły jadu - mogę pojechać autem albo rowerem, a nawet psim zaprzęgiem. Fundamentalnie nie zgadzam się z takim postawieniem sprawy. Polska kolej jest usługą publiczną, finansowaną z naszych podatków. Czy narzekającemu na brud w szpitalu radzi się, by skoro mu się nie podoba, leczył się prywatnie? Nie. Czy krytykującego poziom nauczania w publicznej szkole poucza się, by sam się wziął za uczenie dziecka w domu? Też nie.
Dlatego w przyszły poniedziałek, jak zwykle, udam się rano na moją stację (czy jak wolą puryści: przystanek osobowy). Tylko wcześniej dokładnie sprawdzę, o której mam pociąg.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl