Według nowych obostrzeń od 28 grudnia do 17 stycznia mają być zamknięte stoki narciarskie. Przedsiębiorcy zwracają uwagę na to, że wymagania wobec nich i tak były bardzo ostre.
- Na naszym stoku na 12 hektarach mogło być 120 osób. A w galerii handlowej na 2 hektarach mogło być 5 tysięcy osób. Gdzie w tym sens i gdzie logika? – pyta w rozmowie z money.pl Grzegorz Schabiński z Chyrowa-Ski, właściciel stoku i kilku hoteli.
- Czwartkowy rządowy komunikat nas zaskoczył i jest niekonsekwentnym działaniem w stosunku do ustalonego przed trzema tygodniami planu. To katastrofa dla branży – napisało Stowarzyszenie Polskie Stacje Narciarskie i Turystyczne (PSNiT). Zwróciło też uwagę na fakt, że kwarantanna narodowa miała być związana z ewentualnym wzrostem zakażeń, którego teraz nie ma.
Stoki ponownie zamknięte. Decyzja rządu
"W tej chwili trudno w cokolwiek wierzyć i trudno ze spokojem przyjmować kolejne informacje rządu. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że sytuacja jest wyjątkowa, ale my chcemy wiedzieć na czym stoimy, chcemy cokolwiek zaplanować i wiedzieć, co mamy robić w swoich biznesach" – powiedziała PAP prezes Tatrzańskiej Izby Gospodarczej (TIG) Agata Wojtowicz.
Najpierw dali nadzieję
"Rodzaj prowadzonej przez nas działalności wymaga precyzyjnego zaplanowania kolejnych kroków, a rozruch stacji wymaga decyzji, których konsekwencją jest duży nakład środków finansowych. Ta szczególna zima, w kształcie jakim była przygotowana przez rządzących 23 listopada, pozwalała chociaż na planowanie, a co za tym idzie – przetrwanie. Nikt nie liczył w tym roku na jakiekolwiek zyski. Dzisiejsza wiadomość jest katastrofą dla branży" – czytamy w komunikacie.
- Myśmy nie pytali czy będziemy otwarci, pytaliśmy czy mamy śnieżyć. Żeby nie robić czegoś bez sensu, żeby nie tracić pieniędzy – mówi nam Schabiński.
Przedstawiciele branży dodają, że naśnieżanie stoków to dla nich największy wydatek w całym sezonie. Schabiński mówi money.pl, że w zależności od powierzchni stoku wydaje się na to od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy złotych – większość w ciągu zaledwie kilku dni.
PSNiT szacuje, że przygotowanie stoków na otwarcie to koszty, które można oszacować na poziomie połowy dochodów z całego sezonu (od grudnia do końca lutego). Zdaniem Stowarzyszenia konsekwencją decyzji rządu będzie totalna klęska dla branży narciarskiej.
- Zima dla nas – to być albo nie być - kwitują.
- Nasza energia poszła w gwizdek. A wystarczyło powiedzieć, że nie, że będziemy zamknięci. Okazało się, że my nie możemy planować niczego z tygodniowym nawet wyprzedzeniem. Ale musimy płacić podatki, ZUS, rachunki, nikt nie zwolni nas z płatności za wodę. I nikt nas nie zwolni z odpowiedzialności za ludzi, niektórzy pracują w tej branży po 20 czy 30 lat – dodaje Schabiński.
- Trudno jest funkcjonować przedsiębiorcom w państwie, które zmienia swoje postanowienia w tak nieprzewidywalny i diametralny sposób. Pragniemy również zauważyć, że branża przestrzegała ustaleń, które zostały wypracowane z Ministerstwem Rozwoju, Pracy i Technologii i Głównym Inspektoratem Sanitarnym. Nie jest tajemnicą, że przy każdym otwarciu stacji były wzmożone kontrole i niejednokrotnie nasi członkowie zgłaszali, iż na stacji "pojawiło się więcej policji, kontrolujących i mediów niż samych narciarzy" – piszą przedstawiciele PSNiT.
Przedsiębiorcy dodają, że z obecnej sytuacji skorzystają Czesi i Słowacy.
– Oni z pewnością zagrają naszemu rządowi na nosie. Nie chcecie pieniędzy Polaków? To my je z chęcią weźmiemy – ironizuje Schabiński.
Również PSNiT zwraca uwagę, że "zmęczone społeczeństwo i tak wyjedzie na narty do naszych południowych sąsiadów" czyli do Czech i Słowacji.