W poniedziałek po południu gruchnęła wieść: Narodowy Bank Polski proponuje obniżkę pensji pracowników jako element walki z kryzysem spowodowanym koronawirusem.
"Dość radykalnym, ale skutecznym rozwiązaniem byłaby w uzasadnionych przypadkach możliwość obniżenia wynagrodzenia (nie niżej niż płaca minimalna) na określony okres, przy obowiązku późniejszego wyrównania. Tego typu rozwiązanie jest z pewnością korzystniejsze niż upadłość i bezrobocie" - czytamy w komunikacie banku centralnego.
Co na to rząd? Zapytaliśmy zarówno w Ministerstwie Rozwoju, jak i w Kancelarii Premiera. Odpowiedzi nie otrzymaliśmy. Żadne kluczowe decyzje w tym temacie jeszcze jednak nie zapadły. Nie wiadomo również, czy w pakiecie osłonowym podobne rozwiązania się znajdą.
"Solidarność" mówi: nie
Szczególnie, że opór społeczny może być olbrzymi. - To poroniony pomysł - jakby na potwierdzenie mówi money.pl Marek Lewandowski, rzecznik prasowy "Solidarności".
Związkowcy są przeciwni administracyjnemu narzucaniu obniżek firmom. Ich zdaniem niektórzy pracodawcy mogliby to wykorzystywać, nawet jeśli nie są w dramatycznej sytuacji.
Jak jednak mówi Lewandowski, "Solidarność" zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. - Jeśli w firmie funkcjonują związki zawodowe, to nie obawiałbym się takiego pomysłu - przyznaje.
- Dzisiejsze przepisy pozwalają na obniżenie pensji załodze. Nawet bez koronawirusa mieliśmy takie przypadki. Kluczem są rozmowy i zawarcie porozumienia ze związkami - twierdzi Lewandowski. Jak dodaje, związkowcy mają świadomość, że wiele firm - w tym przede wszystkim z sektora MŚP - może stracić płynność, co odbije się na pracownikach.
"Solidarnośc" jest jednak zdecydowanie przeciwna narzucaniu takich rozwiązań administracyjnie i dla wszystkich firm.
"Zależy, na jak długo"
Zupełnie inaczej na sprawę patrzą organizacje pracodawców i przedsiębiorców. To zrozumiałe, bo przecież obniżka pensji dla pracowników miałaby pomóc przede wszystkim właścicielom firm.
- Wszystko zależy od tego, o jakiej perspektywie mówimy. Jeśli miałoby to potrwać do końca maja, to takie rozwiązanie miałoby sens - mówi money.pl Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.
Jak dodaje, w obecnym kryzysie "wszyscy dostaną po gębie". - Trzeba to sobie wreszcie uświadomić i się z tym pogodzić - mówi nam szef ZPP.
Podkreśla jednocześnie, że nie ma potrzeby, by do obniżek były przymuszane wszystkie firmy. Wystarczy, że taką możliwość dostaną te w najbardziej kryzysowej sytuacji.
Podobnego zdania jest Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich. - My proponowaliśmy podobne rozwiązanie. Może nie tak radykalne, by każdemu nagle płacić minimalne wynagrodzenie - mówi money.pl Kozłowski. Mówi o 30 proc. obniżki.
Jak dodaje, w niektórych przypadkach taka decyzja pozwoliłaby firmom na utrzymanie płynności.
- Musimy pogodzić się, że straty czekają zarówno firmy, jak i pracowników. Wszystko po to, by zachować miejsca pracy - twierdzi główny ekonomista FPP.
Kozłowski dodaje również, że należałoby rozważyć przymusowe wykorzystywanie zaległych urlopów przez pracowników, którzy obecnie nie mogą pracować. - A jeśli kryzys się przedłuży, to może nawet części tegorocznego urlopu - twierdzi w rozmowie z money.pl.
Przykłady już są
W niektórych firmach podobne działania już mają miejsce. Czytelnicy informują nas o tym, że przełożeni wzywają na rozmowy dotyczące wynagrodzeń.
- U mnie w firmie niedawno pojawiła się plotka, że będziemy przymusowo przechodzić na pół etatu - mówi nam pan Krzysztof. W nieoficjalnej rozmowie taki pomysł zdradził jego przełożony.
Gdzieniegdzie to sami pracownicy decydują się na dobrowolne zrzeczenie się pensji. Mówił o tym we wtorek w "Money. To Się Liczy" Igor Klaja, szef firmy 4F.
- Powiedziałem swoim pracownikom, że zrobimy wszystko, żeby ich ochronić i żeby mieli pensje na czas. Cześć osób sama zadeklarowała, że jest gotowa obniżyć swoje wynagrodzenie - zdradził Klaja.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl