W środę na ulice wielu wenezuelskich miast wyszły setki tysięcy demonstrantów, żądając ustąpienia socjalistycznego prezydenta Maduro. Przewodniczący kontrolowanego przez opozycję parlamentu Guaido ogłosił się tymczasowym prezydentem Wenezueli.
Chwilę później fakt ten uznały Stany Zjednoczone, Kanada, kilka państw Ameryki Łacińskiej - Argentyna, Brazylia, Chile, Kolumbia, Kostaryka, Gwatemala, Honduras, Paragwaj i Peru. Poparcie dla Zgromadzenia Narodowego Wenezueli przyszło też z Unii Europejskiej.
Obecnego prezydenta Maduro wspierają: Rosja, Boliwia i Kuba. Armia ustami ministra obrony stanęła po stronie Maduro. Trudno żeby było inaczej, skoro to nominat prezydenta. Pojawiają się jednak zdjęcia wskazujące, że lokalnie w protestach uczestniczą też siły policyjne i wojsko.
Zobacz też: Wirus polio wrócił. W Wenezueli
Stany Zjednoczone szykują sankcje, odwołują dyplomatów i sugerują wszystkim Amerykanom opuszczenie Wenezueli. W połączeniu z sytuacją polityczną w tym kraju wywołało to duże turbulencje na rynku ropy. Cena rośnie w piątek o 1 proc., choć wcześniej spadała. Było nie było, Wenezuela to jeden z największych eksporterów kluczowego surowca.
W 2017 roku co prawda wypadła z pierwszej dziesiątki, dając się wyprzedzić Norwegii i Kazachstanowi, ale nadal z eksportu czarnego złota uzyskiwała ponad 23 mld dol. rocznie. Stanowiło to prawie 3 proc. udziału w światowym eksporcie.
Ten kraj ma aż jedną czwartą światowych rezerw ropy naftowej, potwierdzonych na 303 mld baryłek. Dlaczego ich nie zacznie wydobywać? Bo jest niewydolny gospodarczo. Jak mówił za PRL klasyk: "wystarczy wprowadzić socjalizm na Saharę, a piasku zabraknie".
Ropa to przekleństwo?
Swoją drogą, jeśli spojrzeć na sytuację największych eksporterów ropy, to można dojść do wniosku, że wielkie zasoby tego surowca to nieszczęście. Gospodarkę w swoje ręce zwykle bierze państwo, a często formalny lub nieformalny dyktator i wychodzi z tego to, co zwykle wychodzi w takich sytuacjach.
Rosja, Iran, Irak, Nigeria, Angola, Wenezuela - to, delikatnie mówiąc, nie są oazy szczęśliwości i bogactwa ludzi. A to przecież grono największych producentów i eksporterów ropy na świecie. W najlepszym przypadku dobrze ustawi się kilku oligarchów. A prawie zawsze władza ma dzięki ropie wystarczające pieniądze, by wyposażyć siły bezpieczeństwa i utrzymać siłowo swoją dominację. Wliczając w to ustawianie "demokratycznych" wyborów.
W Wenezueli panuje właśnie kompletny chaos i zapaść gospodarcza. A jeszcze pod koniec lat 80. ubiegłego wieku pracownicy zarabiali w tym kraju najwięcej w Ameryce Łacińskiej. Teraz klepią totalną biedę i jeśli mogą, to uciekają do sąsiedniej Kolumbii. Raj zaczął się kończyć wraz ze spadkami cen ropy w latach 80.
Ropa ropą, ale ten socjalizm
Ale cena ropy to niejedyny powód. W 1998 roku m.in. dzięki głosom biednych Indian dochodzi do władzy skrajna lewica z Hugo Chavezem na czele i kończy się kryzys, a zaczyna tragedia. Parcelacja gruntów, skuteczne wypędzenie zagranicznych inwestorów, rozkręcone na dużą skalę wydatki socjalne - to początkowo podobało się ludności, ale właśnie wtedy zaczął się szybki zjazd po równi pochyłej.
Obecnie w tym bogatym w surowce, ale skrajnie socjalistycznym kraju panują głód, choroby, przestępczość, wymuszona sytuacją ekonomiczną prostytucja, a do tego brakuje dostępu do opieki medycznej.
Jak twierdzi burmistrz Caracas Antonio Ledezma, cytowany przez portal zerohedge.com, w Wenezueli odradzają się choroby, które zostały zwalczone dziesięciolecia temu. Setki osób umierają na odrę i błonicę. W 2017 roku zanotowano ponad 400 tys. przypadków podejrzeń malarii, zdiagnozowano 100 tys. przypadków gruźlicy. Więcej niż 55 tys. osób chorych na raka nie ma dostępu do chemioterapii.
Szacuje się, że Wenezuelę opuściła ponad połowa pracowników służby zdrowia, lekarze i pielęgniarki. Ci, którzy zostali, zarabiają równowartość od 24 do 30 dolarów miesięcznie. Wzrosła liczba kobiet, które przekraczają granicę, by urodzić dziecko po kolumbijskiej stronie.
Gospodarka o połowę w dół w cztery lata
Gospodarka kurczy się od trzech lat o ponad 10 proc. - szacuje Międzynarodowy Fundusz Walutowy. W ubiegłym roku spadek wyniósł aż 18 proc. W 2019 roku PKB Wenezueli według prognoz wyniesie zaledwie połowę tego z 2015 roku.
A inflacja? MFW oszacował ją na 1,4 mln procent w 2018 roku! Na ten rok prognozuje nawet 10 mln proc. skoku cen. Na marginesie - "rekord" należy do Zimbabwe, które doszło (nieoficjalnie) do inflacji na poziomie 13 mld proc. Oba kraje rządzone były przez lata przez prezydentów o podobnych poglądach - tu Chavez, tam Mugabe.
Dwa lata temu podawaliśmy, że Wenezueli nie stać było nawet na dodruk pieniądza. Tak, tak. Bank centralny drukował boliwary za granicą i przestał w pewnym momencie płacić wytwórcy banknotów, firmie De La Rue. Po prostu nie było chwilowo w skarbcu dolarów. A problem bank stworzył sobie sam, bo największy nominał banknotu miał równowartość 100 boliwarów, za które wówczas można było kupić zaledwie paczkę papierosów. Z tego powodu drukować trzeba było olbrzymie ilości banknotów.
Pieniądze leżą na ulicy. Dosłownie
Wydobycie ropy ma być w tym roku na najniższym poziomie od 70 lat. Jeśli zostaną wprowadzone sankcje na eksport ropy, to będzie już prawdziwa katastrofa. Sprzedaż ropy za granicę w 2017 roku dawała aż 98 proc. wpływów eksportowych tego kraju.
Maduro próbował ratować sytuację, zaciągając pożyczki w Chinach, Turcji i Rosji i kreując własną kryptowalutę "Petro". Z lokalnej waluty "skreślono" pięć zer.
To nie zmieniło faktu, że i tak boliwary są tak pogardzaną walutą, że dosłownie walają się po ulicy. Koszty zamiecenia ich przewyższają ich wartość - podaje nczas.com.
Spekuluje się, że Wenezuela zastąpi własną walutę dolarem. Tak zrobił Ekwador w 2000 roku. Miejscowi sprzedawcy i tak już nie przyjmują boliwarów i akceptują zapłaty tylko w dolarach.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl