Rząd rozważa wprowadzenie banków godzin pracy, zwanych też kontami czasu pracy. Pracodawca miałby czas na rozliczenie się z pracownikiem z czasu pracy do końca 2021 r. Na takie rozwiązanie muszą się jednak zgodzić związki zawodowe lub przedstawiciele pracowników.
Kryzys wywołany koronawirusem spowodował, że wiele sektorów gospodarki stoi. W "zawieszeniu" żyje 4,5 mln ludzi. Dzienne straty wywołane zamrożeniem gospodarki szacuje się na poziomie 7-8 mld zł. Trzeba będzie to odrobić.
W związku z tą sytuacją pracodawcy zrzeszeni w Konfederacji Lewiatan proponują rządowi właśnie wprowadzenie banków godzin pracy. Pomysł nie jest nowy. Podobne propozycje pojawiały się już przy poprzednim kryzysie w latach 2007-2009. W 2018 r. przypomniał o nich krakowski prawnik prof. Arkadiusz Sobczyk, ekspert prawa pracy i współautor projektu nowego Kodeksu pracy.
Na czym polega bank godzin pracy? Co do zasady, pracodawcy, którzy mają obecnie przestoje lub ich działalność podlega sezonowości, mogliby wprowadzić u siebie indywidualne konta rozliczeń czasu pracy z pracownikami. Warunek: musiałyby się na to zgodzić organizacje związkowe lub przedstawiciele pracowników z danego zakładu pracy. Chodzi o to, by wspólnie wypracować kompromisowe rozwiązania.
W dużym skrócie działałoby to tak: pracodawca mógłby zmniejszyć tygodniowy wymiar czasu pracy pracownikowi lub całkowicie dać mu wolne, ale mu nadal płacić. Kiedy przyszłaby lepsza koniunktura na rynku i pojawiły się nowe zlecenia (pracodawcy liczą optymistycznie, że nastąpi to już w drugiej połowie tego roku), wówczas te wolne godziny trzeba byłoby odpracować.
Jak by to w praktyce wyglądało? Byłyby to niepłatne nadgodziny pracy, ale zgodne obowiązującymi normami czasu pracy. Czyli, jeśli ktoś ma obecnie 8-godzinny dzień pracy, ale tyle nie pracuje, to pracodawca mógłby mu wydłużyć w przyszłości maksymalnie dzienny czas pracy o 4 godziny, czyli do 12 godzin na dobę.
Natomiast 40-godzinny tydzień pracy, mógłby być wydłużony maksymalnie o 8 godzin, czyli do 48-godzinnego (już wliczając w to odpracowywane godziny).
Pracodawca nie płaciłby pracownikowi za ten wydłużony czas pracy dodatkowo (w tym np. dodatkowe pracujące soboty), gdyż zapłacił mu już, kiedy ten nie pracował i pobierał ustaloną stałą stawkę miesięczną.
Również wówczas, gdy pracodawca ma teraz więcej pracy, bo np. jest bardzo duże zapotrzebowanie na rynku na jego produkty czy usługi, nadgodziny byłyby zapisywane na specjalnym koncie pracownika, ale pracodawca by mu za nie nie płacił.
Oddałby mu je w innym terminie, kiedy pracy byłoby mniej.
Z kolei w projekcie Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Pracy z 2018 r. pojawiły się limity tych nadgodzin, które byłyby gromadzone na kontach pracowników. Nie mogłyby one przekroczyć 168 w ciągu roku. Byłyby one oddawane pracownikom w innym terminie lub w gotówce, wówczas, gdy pracownik szedłby na urlop bezpłatny lub zwalniał się z pracy.
Pracodawcy mogliby swobodnie obracać zgromadzonym w banku godzin kapitałem pracowników.
Przypomnijmy, że już teraz pracodawcy mogą korzystać z kryzysowej specustawy z 2 marca 2020 r. tzw. tarczy antykryzysowej (tarcza 1.0). Daje im ona dwie możliwości: wydłużenie dobowego czasu pracy maksymalnie do 12 godzin i maksymalnie 12-miesięczny czas rozliczenia z czasu pracy.
Według pracodawców z Lewiatana rozwiązania z poprzedniego kryzysu gospodarczego 2008-11 oraz obecnie wprowadzone są niewystarczające.
– Postulujemy, by rząd wprowadził możliwość rozliczenia się z pracownikiem z czasu pracy do końca 2021 r. Przedsiębiorstwa w niektórych sektorach będą długo jeszcze nadrabiać straty wynikające z ograniczenia ich działalności. Zakładamy, że po odmrożeniu gospodarki nie nastąpi od razu boom i ożywienie gospodarcze. Pracy będzie dużo mniej niż przed kryzysem. Prosimy rząd o specustawę, która byłaby dla nas poduszką bezpieczeństwa – mówi Robert Lisicki, radca prawny, specjalista prawa pracy z Lewiatana.
Jak dodaje, byłoby dobrze, by banki godzin pracy na stałe weszły do Kodeksu pracy. Ale na to zgody związków zawodowych nie ma. - Nie widzimy potrzeby wydłużenia rozliczeń czasu pracy, poza to, które już obowiązuje, czyli o 12 miesięcy. Nie będziemy wróżyć, co będzie za dwa lata - mówi wprost Andrzej Radzikowski, przewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych ( OPZZ).
- Czas pracy to bardzo ważna kwestia.To, czy takie rozwiązania wejdą w życie, zależy, czy pracodawcom i związkom zawodowym uda się wypracować w tej kwestii spójne stanowisko - stawia sprawę jasno wiceminister pracy, Stanisław Szwed.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl