Przewoźnik, czyli firma Arriva Bus Polska, musi zwrócić Radzikowi pieniądze za przejazd Uberem. Sądu nie przekonały tłumaczenia, że autobus nie mógł dojechać na czas, bo po prostu stał w korkach.
Kwota, którą ma wypłacić przewoźnik, zawrotna nie jest, to około 80 zł - łącznie z kosztami sądowymi.
Jednak nietrudno zauważyć, że może to być niebezpieczny dla przewoźników precedens. Być może więc znajdą się kolejni niedoszli pasażerowie komunikacji miejskiej, którzy będą korzystać z taksówek czy Ubera - i będą chcieli, by to operatorzy komunikacji miejskiej pokrywali koszty takich podróży.
Jeszcze bardziej niebezpieczny wyrok ten może być dla operatorów połączeń dalekobieżnych. Załóżmy, że jedziemy z Warszawy do Gdańska, lecz autobus nie przyjeżdża. Możemy sobie wyobrazić klientów, którzy wzywają taksówkę, jadą na Pomorze i potem domagają się odszkodowania za taki przejazd.
Co na to prezes FlixBusa, jednej z największych firm tego typu w Polsce. Michał Leman zapewnia jednak, że śpi spokojnie.
- Wyrok w tej sprawie jeszcze nie jest prawomocny, więc poczekałbym na ostateczną instancję, niedawno w podobnej sprawie sąd oddalił pozew - zauważa w rozmowie z WP Leman.
Szef FlixBusa uważa też, że sprawa doskonale pokazuje chaos prawny, w jakim działają firmy przewozowe.
- Wydaję mi się, że trudno winić przewoźnika za opóźnienie, jeśli na drodze po prostu były korki. Jeśli do kogoś można mieć tu pretensję, to już prędzej do zarządcy infrastruktury. Z tego punktu widzenia uznaje wyrok sądu za po prostu dziwny - mówi w rozmowie z WP.
- W ślad za tym wyrokiem, przewoźnik, który ma zwrócić pieniądze, sam będzie mógł domagać się odszkodowania od… zarządcy drogi lub organizatora transportu - dodaje Michał Leman.
Aby nie dopuści do takich sytuacji, Leman apeluje, by po prostu doprecyzować przepisy. - Powinniśmy wreszcie uregulować te wszystkie kwestie, w tym to, kto, za co ponosi odpowiedzialność - uważa.
A wobec decyzji sądu w sprawie Tymona Radzika, Leman ma jeszcze inne wątpliwości. - Kolejną niezrozumiałą sprawą jest to, że zwrot pieniędzy ma dotyczyć przejazdu Uberem, a dlaczego nie innym środkiem transportu publicznego? - mówi.
Czy obawia się, że klienci FlixBusa mogą pójść śladami Radzika?
- Nie obawiamy się, że po tym wyroku będziemy mieli podobne sprawy. W przypadku połączeń dalekobieżnych opóźnienia wynikają zwykle z tzw. siły wyższej. A my mamy już wypracowane metody rozwiązywania reklamacji w takich sprawach. Transport dalekobieżny jednak mocno się różni od komunikacji miejskiej, gdzie pasażer zazwyczaj korzysta z konkretnej linii konkretnego przewoźnika. U nas konkurencja jest ogromna, więc trzeba zapewnić wysoki komfort i poziom obsługi klienta. Również w przypadku reklamacji - mówi.
A co o tym myślą eksperci? Adrian Furgalski, ekspert zespołu doradców gospodarczych TOR również mówi, że wyrok jest "dziwny".
- W samej tylko Warszawie mamy 1,2 mld przewozów transportem zbiorowym rocznie. Spora część na pewno jest opóźniona. Więc jakby nawet 1 proc. pasażerów, którzy się spóźnili, chciał się sądzić, to sądy zostałyby po prostu sparaliżowane - mówi.
Furgalski dodaje, że jeśli byłoby więcej takich wyroków, to firmy transportowe musiałyby brać pod uwagę takie odszkodowania przy ustalaniu cen. - Konsekwencją mogłyby być więc po prostu droższe usługi - uważa Furgalski.
Ekspert więc również ma nadzieję, że w kolejnej instancji wyrok w sprawie Radzika będzie jednak inny. - Jeśliby został utrzymany, wszyscy mielibyśmy duże problemy - dodaje ekspert.
A może... zlikwidować rozkłady jazdy?
Sprawa Radzika może mieć jeszcze jeden efekt. Może przewoźnicy miejscy, aby uniknąć podobnych kłopotów, będą rezygnować ze sztywno wyznaczonych rozkładów jazdy? Przecież każdy, kto mieszka w dużym mieście, doskonale wie, że w godzinach szczytu kursowanie autobusów ma się nijak do takich rozkładów.
Jednak zdaniem Lemana, rezygnacja z rozkładów i zastąpienie ich informacjami, że na przykład "autobus w godzinach szczytu kursuje co 5 minut", też niewiele da. Właśnie przez korki.
Szef FlixBusa zauważa, że w stolicy zdarza się, że autobus nie przyjeżdża przez dłuższy czas, a potem na przystanku pojawiają się nagle w jednym czasie 2-3 autobusy tej samej linii. Leman więc uważa, że rezygnacja z wyznaczonych godzin wiele tu nie zmieni.
Jednak Adrian Furgalski widzi to trochę inaczej. - Bywam na przykład w Los Angeles. Tam są gigantyczne korki, więc w godzinach szczytu w ogóle nie ma rozkładów jazdy, bo po prostu autobusy nie miałyby szans się do nich dostosować. Ale jest specjalna aplikacja, na której można śledzić swój autobus. Dzięki temu można przewidzieć, kiedy dotrze się na miejsce - opowiada ekspert TOR.
- Trzeba jednak przyznać, że poza godzinami szczytu, autobusy w Los Angeles są punktualne - i to właściwie co do minuty - dodaje Furgalski.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl