Bo na OLX każda rzecz ma swoją historię. Kupując ją, dopisujemy kolejne karty tej opowieści, stajemy się jej częścią, nierzadko poznajemy poprzedniego właściciela. W tym ujęciu OLX łączy ludzi, a bezosobowe zakupy przekształcają się w spotkania pełne autentycznych doświadczeń.
Zwykłe zakupy, niezwykłe historie
Przyznam szczerze, że postawiona na początku tego artykułu teza jest dość odważna – w końcu zazwyczaj cenimy sobie szybkość, bezproblemowość i anonimowość wiążącą się z zakupami online. To ich główna siła. Shopping przy pomocy myszki, klawiatury czy smartfona pozwala przecież ograniczyć do minimum element interakcji z drugim człowiekiem. My mamy to, czego szukaliśmy, sprzedawca otrzymał zapłatę. Chyba wszystko gra, prawda?
Gra, gra. To pewnie wciąż najczęściej powtarzający się scenariusz, ale w krajobrazie online’owych zakupów pojawił się nowy element – poszukiwanie emocji i autentyczności. I wcale nie piszę tu o zastrzyku dopaminy, który trafia do krwiobiegu przy unboxingu kolejnej paczki. Chodzi o emocje kryjące się za nabywanymi przedmiotami.
Emocje związane z ich historią, także historią ludzi, którzy się nimi otaczali. Czy były dla nich ważne? Dlaczego się ich pozbywają? Jak do nich trafiły? Nasze zainteresowanie potrafi obudzić już sama treść ogłoszenia. Zapewne niejedna przyszła panna młoda, która znalazła dla siebie suknię ślubną z drugiej ręki, zastanawiała się przed zakupem, czy przyniosła ona poprzedniej właścicielce szczęście.
W mniejszym stopniu dotyczy to oczywiście produktów zupełnie nowych – ich historia zostanie dopiero zapisana. Ale już na przywoływanym we wstępie rynku re-commerce sprawa przedstawia się zgoła inaczej. Tam wszystko ma już swoje dni, miesiące, lata. Tam kupujemy nie tylko dany przedmiot, ale też jego przeszłość.
I widać, że szukamy tego coraz częściej. Jak wynika z raportu Izby Gospodarki Elektronicznej, odsetek transakcji z udziałem przedmiotów używanych jest bardzo wysoki. Aż 42 proc. osób korzystających z serwisu deklaruje, że poluje na rzeczy wcześniej użytkowane, a 27 proc., że je sprzedaje.
No dobrze. Te liczby udowadniają, że faktycznie lubimy kupować coś po kimś. Zapewne ma to sporo wspólnego z chęcią oszczędzania – rzeczy używane są po prostu tańsze niż nówki – oraz rosnącą świadomością ekologiczną. Bo czasy niepewne i planeta woła o pomoc.
Jak to się jednak ma do poszukiwania emocji? Przykłady na potwierdzenie tej tezy znajdujemy w najnowszym reportażu Witolda Szabłowskiego "Istota rzeczy to relacje między ludźmi". Znakomity reportażysta opisuje spotkania ludzi, których połączyły zakupy w serwisie OLX.
"Pewnego dnia Igor z Konstancina porządkował szufladę ojca. - Oprócz papierów, zobaczyłem tam kilkanaście zegarków, które przywoził z podróży – wspomina. - Przypomniałem sobie, że mi kiedyś też podarował piękną Omegę Seamaster. Tyle że ją zgubiłem, w Tatrach, na wycieczce szkolnej. Wtedy pomyślałem, że chciałbym mieć taki zegarek z powrotem. - Igor zaczął szukać podobnej Omegi w internecie. Tak trafił na Piotra, który wystawił podobną na sprzedaż".
"- Szczerze mówiąc, to myślałem, że wejdę, kupię i wyjdę – wspomina. - A wyszedłem kilka godzin później, całkowicie zauroczony. Ta Omega, po którą przyjechałem, już się sprzedała, ale wyszedłem z Tissotem, też bardzo ładnym, więc absolutnie nie żałowałem. Piotr to fantastyczny zegarkowy świr. O ich mechanizmach wie chyba wszystko [...].
Po kilku godzinach u Piotra Igor wraca do niego regularnie. - Dzwonię co kilka miesięcy, żeby podpytać, co aktualnie sprzedaje. Lubię do niego wpaść, pogadać, posłuchać o mechanizmach – mówi. - A Omegę Seamaster też mi w końcu znalazł. Czyli nasza historia zatoczyła koło" – możemy przeczytać w tekście Szabłowskiego. Zaczęło się od porządkowania szuflady, a skończyło na nowej znajomości. Z udziałem OLX.
Przedmioty zbliżają, usługi jeszcze bardziej
W taki oto sposób, poprzez – wydawałoby się – bezosobowy proces internetowego zakupu, tworzy się prawdziwa społeczność, która codziennie wymienia się nie tylko przelewami i paczkami, ale też doświadczeniami, historiami i emocjami.
Jeszcze bardziej widoczne jest to w sektorze usługowym. Wszak tam sprzedający i kupujący mają okazję nie tylko poznać się osobiście, ale też spędzić ze sobą sporo czasu. Ten czas nierzadko mocno wpływa na ich życie.
W reportażu Szabłowskiego poznajemy Romana, architekta z Wiednia, który od lat tęsknił za Jastarnią – ukochanym nadmorskim miejscem, które uważał za swój "drugi dom". Postanowił znaleźć sposób, aby choć cząstkę miejscowości z Półwyspu Helskiego mieć na co dzień na obczyźnie. W OLX trafił na Piotra, stolarza, który tworzy modele kutrów rybackich, doskonale odwzorowując ich szczegóły i historię.
"Roman długo szukał sposobu, żeby kawałek Jastarni przenieść sobie do domu. - Pomyślałem, że zlecę komuś zrobienie modelu bałtyckiego kutra, bo to typowy element tamtego krajobrazu – wspomina. - Odpaliłem komputer… i tak znalazłem Piotra.
Piotr Ciastko, stolarz z Trzcińska-Zdroju, urokliwego miasteczka w województwie zachodniopomorskim, kutrami interesował się od zawsze. - Jako dziecko, jak tylko usłyszałem, że w telewizji pokazują morze, leciałem oglądać – mówi. - Marzyłem, że jak dorosnę, to zostanę rybakiem.
Z marzeń nic jednak nie wyszło – Piotr został stolarzem. Tyle że dwanaście lat temu miał w pracy wypadek; przez prawie rok był na zwolnieniu. - Trzeba było coś wymyślić, żeby nie zwariować – wspomina. - Wtedy sobie przypomniałem o morzu. Pomyślałem: zrobię w swojej stolarni jeden kuter, na próbę. Zobaczymy, co z tego wyjdzie" – przywołuje wspomnienia obu dżentelmenów reportażysta.
"Panowie pracowali wspólnie, przez telefon i maila; jeden z Wiednia, drugi z Trzcińska. - Bardzo żeśmy się przy okazji polubili – mówi Roman. - Piotr w dziedzinie kutrów jest prawdziwym ekspertem, wszystko o nich wie. To on zaplanował detale: paczki, skrzynki, sterówki. Słuchałem z otwartą buzią.
A efekt? - Kuter wyszedł wspaniale! – emocjonuje się Roman. - Zamontowałem wokół lampki, które go pięknie oświetlają. Przyjaciele z Jastarni, jak go zobaczyli, aż zaczęli mlaskać z zachwytu – śmieje się. Kuter dostał imię JAS-44 i stoi u Romana w salonie. Dla Piotra zaś stał się jednym z modeli popisowych – można go kupić na zamówienie" – odkrywamy w dalszej części reportażu.
Z kolei Kasia z Poznania marzyła o unikatowym dziele, które mogłaby powiesić na ścianie swojego domu. Jej mąż uparł się, że powinno być to malowidło inspirowane stylem Jacksona Pollocka. Cóż, niełatwe przed Kasią postawił zadanie.
Kobieta znalazła jednak na OLX artystę – Ernesta Smereczyńskiego – który specjalizuje się w technice drippingu i tworzy abstrakcyjne obrazy na zamówienie. Spotkanie z Ernestem przekształciło się w niezwykłą współpracę, która przeniosła tradycyjne internetowe zamówienie na poziom prawdziwej przyjaźni. Punktem wyjścia była tu artystyczna wrażliwość lub, jak kto woli, potrzeba dekoracji salonu.
Ernest, mówiąc o swojej pracy, przyznaje ze śmiechem:" - Ludzie wysyłają mi zdjęcia salonu i ja im proponuję obraz, który pasuje do tego miejsca i do mebli, które już mają. [...] Okazało się, że są gotowi mi za to płacić. Wow!".
Ta opowieść udowadnia, że OLX jest miejscem, gdzie pasja i sztuka spotykają się z potrzebami ludzi. Dla Kasi i jej męża kontakty z Ernestem to nie tylko zakup, o którym można zapomnieć po kilku minutach, ale wyjątkowe doświadczenie twórcze. W końcu artysta pomógł im wyrazić swoje ja.
Takich historii jest znacznie więcej. Za każdą transakcją może kryć się ciekawa osoba, która, choć wcale tego nie planowaliśmy, wzbogaci nasze życie. Żeby tego doświadczyć, czasem wystarczy wpisać w wyszukiwarkę trzy litery: OLX.
Płatna współpraca z OLX