Poniedziałek, późne godziny wieczorne.
Narodowy Fundusz Zdrowia właśnie wysyła komunikat do podległych placówek: Centrala NFZ zaleca ograniczenie do niezbędnego minimum lub czasowe zawieszenie udzielania świadczeń wykonywanych planowo. Mówią wprost, część pacjentów, którzy mieli już umówione terminy na zabiegi, będzie musiało czekać. NFZ powołuje się na polecenie szefa resortu zdrowia.
Dla Ministerstwa Zdrowia i ministra zdrowia Adama Niedzielskiego to tylko zalecenie - nie twarde zasady.
Wrażenie jest jednak inne, a potęguje je właśnie moment wysłania komunikatu. Lada dzień lockdown dotknie kolejne województwo (woj. pomorskie), a inne dwa są na ścieżce do zamknięcia (woj. lubuskie i mazowieckie). Kolejny tydzień przynosi wzrost zakażeń. Komunikat wysłany w takich okolicznościach odbierany jest jasno: mamy problem.
Tym bardziej, że ostatnim razem taką decyzję poprzedzał gigantyczny wzrost zakażeń, hospitalizacji i zgonów.
Jak wynika z informacji money.pl, resort zdrowia chce przygotować nie tylko dodatkowe łóżka. Chce oszczędzać i medyków i środki medyczne na najbliższe tygodnie. A nie ma już wątpliwości, że te przyniosą wzrost zakażeń i wzrost liczby hospitalizacji. I właśnie ruch resortu ma być wyprzedzającym na wypadek dalszych zakażeń.
Z czego placówki medyczne powinny rezygnować w najbliższym czasie? Na przykład z pobytów w szpitalu, które miały mieć związek z diagnostyką.
Jednocześnie zawieszenie ma dotknąć takich zabiegów jak: korekcja kręgosłupa, zabiegów wewnątrzczaszkowych, usunięcia nerek, usunięcia jajników i jajowodów oraz zabiegów na aortach brzusznej i piersiowej. Nie jest to jednak lista zamknięta, to tylko wyszczególnione przypadki. O tym kogo i na kiedy można przesunąć, powinni decydować lekarze.
Żadne zmiany nie mogą za to dotknąć pacjentów onkologicznych i leczenia chorób nowotworowych. Warto przypomnieć, że identyczny ruch MZ i NFZ wykonały w październiku ubiegłego roku. Wtedy również Narodowy Fundusz Zdrowia sugerował przesunięcia w planowanych zabiegach.