Opłatę emisyjną Sejm wprowadził w ubiegłym roku. 15 proc. z pobieranych od każdego 1 tys. litrów sprzedanego paliwa, ma trafić do nowo utworzonego Funduszu Niskoemisyjnego Transportu. Reszta do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.
Przedstawiciele największych koncernów paliwowych twierdzą, że opłatę wezmą na siebie.
- Zarabiamy na kliencie, trzeba o niego dbać. Jeśli odejdzie z powodu wyższych cen, to odejdzie na długo, dlatego lepiej go zatrzymać - mówił Adam Czyżewski, główny ekonomista PKN Orlen w rozmowie z money.pl.
- Ta opłata jest tak marginalna, że mamy odwagę wziąć ją na siebie - deklarował z kolei prezes Lotosu Marcin Jastrzębski.
Przedstawiciele koncernu potwierdzają dziś swoje stanowisko.
- Zyskujemy przekonanie, że wprowadzenie opłaty emisyjnej nie będzie skutkować wzrostem cen dla naszych klientów detalicznych. W naszej polityce cenowej kierujemy się bowiem budowaniem długofalowych relacji z klientami - czytamy w stanowisku Lotosu, cytowanym przez TVN24.
Zdaniem ekspertów, podwyżek uniknąć się nie da.
- Mimo zapewnień ministra energii oraz krajowych producentów paliw, wprowadzenie nowego obowiązku będzie oznaczało wzrost cen hurtowych, a w konsekwencji wyższe ceny detaliczne - mówi Urszula Cieślak z BM Reflex, w rozmowie z TVN24.
Jak twierdzą analitycy, niskie ceny paliw na rynkach światowych pozwolą "ukryć" nową opłatę, ale prędzej czy później zostanie ona przerzucona na kierowców.
Jak szacuje Centrum Analiz Sejmowych, dochód z opłaty emisyjnej wyniesie 2 - 2,5 mld złotych. Z tych pieniędzy ma być finansowany rozwój elektromobilności oraz wymiana pieców, a to na służyć walce ze smogiem.