Gospodarka powoli się rozmraża - otwarte zostały restauracje, hotele czy salony fryzjerskie. Przedsiębiorcy jednak muszą zadbać o bezpieczeństwo - zarówno swoje, jak i klientów.
Muszą więc zapewnić płyny dezynfekcyjne, rękawiczki, a czasem przyłbice czy kombinezony. Czasem zmian wymaga cały proces produkcji, bo trzeba przecież zminimalizować ryzyko.
Część przedsiębiorców mówi więc wprost - koszty muszą ponieść klienci. Czasem więc "opłata za koronawirusa" wcale nie jest ukryta. Na przykład u dentystów. Doliczają za wizytę zwykle od 80 do nawet 200 zł. Klienci bywają zbulwersowani.
- Zgodnie z wytycznymi, powinnam po każdym pacjencie zmieniać nie tylko rękawiczki, ale nawet kombinezon. Przyłbica może być ta sama, choć powinna być zdezynfekowana. A tak naprawdę, to po każdym pacjencie powinnam brać prysznic. To oczywiście oznacza, że jednego dnia mogę przyjąć mniej pacjentów - a co za tym idzie, zarobić mniej. Dodatkowe, "koronawirusowe" koszty szacuję na przynajmniej 80 zł za każdą wizytę - mówi nam dentystka z Pomorza, która zaznacza, że "opłata za koronawirusa" jest w tym przypadku koniecznością.
Opłaty doliczają też fryzjerzy czy kosmetyczki. Choć zwykle nie mówią wprost, że to "opłata za koronawirusa". Zwykle po prostu salony podnoszą ceny o kilka, czasem o kilkanaście złotych. - Choć jeden salon nawet wprowadził opłatę sanitarną w wysokości 15 zł, by nie musieć wyjaśniać klientom, czym jest to spowodowane - opowiada money.pl Sebastian Maśka, szef platformy rezerwacyjnej Moment.pl.
Pojedyncze sklepy wprowadziły nawet opłaty za rękawiczki. W Zielonej Górze trzeba było zapłacić za nie 30 groszy, choć to raczej ewenementy na skalę krajową.
Na razie ostrożnie do "opłaty za koronawirusa" podchodzą hotele i restauracje. Na razie bowiem walczą o przyciągnięcie klienta, mając świadomość, że w tej chwili łatwe to nie jest. A dodatkowe opłaty mogą klienta spłoszyć. - Koszty za środki dezynfekcyjne pokryjemy my, nie klient - słyszymy w hotelu Bukovina w Bukowinie Tatrzańskiej.
FlixBus, operator połączeń autobusowych, również nie zamierza przerzucać kosztów dezynfekcji na klienta. Jednak klient i tak zapłaci tam "opłatę za koronawirusa". Tyle że pośrednio. - Na zmianę poziomu cen w całej branży, nie tylko we FlixBusie, wpłynie na pewno ograniczenie liczby miejsc w autobusie możliwych do sprzedaży – mówi money.pl Michał Leman, dyrektor zarządzający FlixBusa w Polsce i na Ukrainie.
"Każdy to odczuje"
Ekonomista Marek Zuber zwraca uwagę, że duże przedsiębiorstwa produkcyjne również zainwestowały mnóstwo pieniędzy w dostosowanie się do nowej sytuacji. A czasem nawet zmieniły procedury. - Ale przecież zmienił się też sposób, w jaki pracują mali przedsiębiorcy, na przykład piekarze - zauważa. Jak dodaje, koszty na pewno w części będzie musiał ponieść klient.
- Myślę, że już maju zobaczymy "opłatę za koronawirusa" we wskaźnikach inflacyjnych. Sądzę, że będzie odpowiedzialna za przynajmniej od 0,3 do 0,5 proc. wzrostu - mówi w rozmowie z money.pl Zuber.
Niewiadomą pozostaje to, czy "opłata za koronawirusa" pozostanie ukryta w podwyżkach, czy może firmy będą doliczać dodatkową opłatę za dezynfekcję - niczym większość dentystów. - W przepisach nie ma czegoś takiego jak "opłata sanitarna" czy "opłata za koronawirusa". To są umowne hasła. Ale jest wolny rynek, więc przedsiębiorcy mogą takich opłat żądać. Od klienta zależy, czy się na to zdecyduje, czy po prostu nie dokona zakupu - mówi money.pl Magdalena Odrowąż-Mieszkowska, rzeczniczka wrocławskiego Sanepidu.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie