Przed ukraińskim sądem stanął rosyjski żołnierz, który we wsi Czupachiwka zamordował 62-letniego rowerzystę. Pochodzący z Irkucka, 21-letni Wadim Shishimarin, przyznał się do winy. To zaledwie jeden z tysięcy wykonawców rozkazów, którzy wdarli się na Ukrainę. Ich bestialstwo w Buczy, Irpieniu czy Borodziance poraziło świat. Główni odpowiedzialni za te zbrodnie znajdują się jednak w Moskiwie.
Witold Ziomek, money.pl: Czy Władimir Putin trafi kiedyś do więzienia?
Prof. Joanna Połatyńska, prodziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego: Widziałabym taką możliwość tylko wtedy, kiedy jego właśni ludzie go zwiążą i dostarczą do Hagi, a władze rosyjskie nie będą protestować. Jeśli to się nie stanie, moja odpowiedź brzmi: "Nie".
Nie da się inaczej?
Żeby sądownictwo międzynarodowe działało, wymagana jest zgoda państw. I dotyczy to zarówno spraw pomiędzy dwoma państwami, pozostającymi w konflikcie, jak i sądzenia obywateli. Żeby ktoś mógł stanąć przed międzynarodowym sądem i odpowiadać na przykład za zbrodnie wojenne, to kraj, który sprawuje nad nim jurysdykcję, musi wyrazić na to zgodę, np. być stroną traktatu, na mocy którego taki sąd pracuje.
I to nie jest nic nowego. Tak było na przykład z Europejskim Trybunałem Praw Człowieka, do którego Polska dołączyła dopiero w 1993 roku. Żeby polscy obywatele mogli składać skargi przeciwko Polsce, władze państwa musiały złożyć specjalną deklarację, w której uznały jego jurysdykcję.
Czy to oznacza, że przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym mogą stanąć tylko obywatele państw, które się na to zgodzą?
W statucie Trybunału zapisano, że niezależnie od obywatelstwa osoby może ona ponosić odpowiedzialność, ale to jest tak naprawdę mrzonka. Bo jeżeli państwo nie jest stroną Statutu Rzymskiego, na mocy którego powołano w 2002 roku Międzynarodowy Trybunał Karny, to ono będzie miało pierwotną jurysdykcję, która pozwoli skazać taką osobę.
Skoro w statucie napisano, że można kogoś sądzić niezależnie od obywatelstwa, to może, jeśli zatrzymalibyśmy Putina np. w Polsce, to do takiego procesu by jednak doszło?
Teoretycznie możemy sobie wyobrazić sytuację, w której Polska przekazuje Władimira Putina Trybunałowi. Problem w tym, że my go nie możemy zatrzymać.
Bo w momencie, w którym on jest urzędującą głową państwa, przysługuje mu immunitet głowy państwa, który uniemożliwia innemu państwa aresztowanie go. Dokonując takiego zatrzymania, Polska naruszałaby prawo międzynarodowe.
Immunitet głowy państwa przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym nie działa, ale żeby taką osobę przed nim postawić, trzeba ją tego immunitetu pozbawić. A prezydenta Federacji Rosyjskiej immunitetu może pozbawić tylko Federacja Rosyjska, i to najprawdopodobniej działająca przez swojego prezydenta, co - jak się łatwo domyślić - jest mało prawdopodobne. Koło się zamyka.
W tej chwili tak, ale jeśli w Rosji zmieni się władza?
Jeśli tak się stanie, to Władimir Putin stanie się byłą głową państwa, a immunitet byłej głowy państwa jest znacznie węższy. A to powoduje, że urzędujący prezydent może pozbawić go immunitetu całkowicie i przekazać MTK.
Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana, bo Rosja nie jest stroną Statutu Rzymskiego, w związku z czym Międzynarodowy Trybunał Karny nie sprawuje jurysdykcji nad jej obywatelami.
Rosja co prawda podpisała Statut Rzymski w 2004 roku, ale w 2016, dwa lata po aneksji Krymu, się z niego wycofała.
Problemem jest też to, że stroną tego Statutu nie jest także Ukraina, a to przecież zbrodni dokonanych na jej terenie ma dotyczyć ewentualny proces. Kijów Statut Rzymski co prawda podpisał, ale go nie ratyfikował.
To wyjaśnijmy, na czym polega różnica.
Składanie oświadczenia o związaniu się umową międzynarodową jest najczęściej dwustopniowe. Pierwszy stopień to jest zazwyczaj to, co pokazują nam telewizje, czyli uroczyste podpisanie umowy, flagi dookoła, wszyscy klaszczą.
Drugi stopień to ostateczna decyzja o związaniu się traktatem, które państwa podejmują na podstawie swoich przepisów krajowych. Zgodnie z polską Konstytucją, ratyfikacji dokonuje prezydent RP, w określonych przypadkach zgodę na ratyfikację umowy musi wyrazić parlament.
Skutek jest taki, że dopiero od momentu ratyfikacji możemy mówić o tym, że państwo stało się stroną traktatu i jego postanowienia będą je wiązać.
Te państwa, które tylko podpisały umowę, są zobowiązane wyłącznie do tego, żeby nie czynić nic, co mogłoby udaremnić przedmiot i cel traktatu. Krótko mówiąc, nie mogą przeszkadzać. Żadne inne normy ich jednak nie wiążą.
Wróćmy do Rosji i Ukrainy. Rosja nie jest stroną traktatu, a Ukraina jest nią tylko częściowo. Jak to może wpłynąć na ewentualny proces?
Przede wszystkim Trybunał nie uzyska jurysdykcji wobec Rosji i nie będzie mógł orzekać wobec jej obywateli. Skoro traktat nie obowiązuje, to nie trzeba się do niego stosować.
Moglibyśmy sobie wyobrazić sytuację, w której ad hoc byłby powołany jakiś sąd, natomiast - jak pokazuje praktyka międzynarodowa - wymagałoby to współpracy w ramach Organizacji Narodów Zjednoczonych. Zwłaszcza w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, która na razie nie robi absolutnie nic. Bo nie może, bardzo precyzyjnie zablokowana prawem weta, które przysługuje Rosji.
To można w tej sytuacji powołać specjalny trybunał, jak np. ten, który rozpatrywał sprawę ludobójstwa w byłej Jugosławii?
To, co odróżnia te dwie sytuacje i sprawiło, że tamtych zbrodniarzy faktycznie można było skutecznie ścigać, to sposób, w jaki ten trybunał powstał. Bo Międzynarodowy Trybunał Karny dla byłej Jugosławii powstał na podstawie rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Rezolucja nie dawała państwom możliwości wyboru, czy takie osoby sądzić u siebie, czy też wydawać je międzynarodowemu trybunałowi. Z rezolucji wynikało, że należy je zatrzymać i doprowadzić do Hagi.
A ponieważ rezolucję wydała Rada Bezpieczeństwa, to związane nią były wszystkie państwa należące do ONZ. Nie było więc problemu w tym, czy jakiś kraj jest stroną traktatu.
Może więc taki sąd dla rosyjskich zbrodniarzy też powstanie?
Tylko to wymagałoby zmiany władzy w Rosji, bo żeby wydać decyzję, Rada Bezpieczeństwa potrzebuje jednomyślności wszystkich stałych członków, w tym Rosji.
A gdyby wykluczyć Rosję z Rady Bezpieczeństwa?
Wykluczenie Rosji z Rady Bezpieczeństwa wymagałoby zmian w Karcie Narodów Zjednoczonych. Zmiana ma swoją procedurę przewidzianą w samej Karcie. Potrzebne byłoby głosowanie w samej Radzie, następnie w Zgromadzeniu Ogólnym, a potem ratyfikacji zmiany przez wszystkie kraje, które są stronami.
Obecny kształt Organizacji Narodów Zjednoczonych, w której stronami jest 195 państw, osiągaliśmy przez ostatnie 70 lat. Jakbyśmy teraz zaczęli, to może za kolejne 70 lat byśmy skończyli. Zmiana w składzie Rady Bezpieczeństwa to jest jeszcze większa mrzonka niż sytuacja, o której mówiliśmy wcześniej, kiedy sama Rosja wydaje Władimira Putina.
No dobrze, ale mimo wszystko Międzynarodowy Trybunał Karny w marcu rozpoczął postępowanie w sprawie rosyjskich zbrodni popełnianych w Ukrainie.
Takie badanie prokurator może podjąć z własnej inicjatywy. Jest to po prostu zbieranie dowodów. Zanim cokolwiek pójdzie dalej, będzie to wymagało działania kolejnych organów. Jest to działanie, które na razie do niczego nie prowadzi. I prawdopodobnie nie doprowadzi do niczego.
Czy to znaczy, że ten trybunał nie działa i jest po nic?
W tym przypadku dramatyczna odpowiedź brzmi: "po nic". Ale mimo wszystko spróbujmy trochę Trybunału bronić, bo on działa. Działa od 2002 roku, pierwsza sprawa, którą rozstrzygał, to była sprawa Lubangi, kongijskiego watażki, który werbował nieletnich do walki w krwawej wojnie domowej.
Do momentu ogłoszenia przez prokuratora, że może badać sprawę Palestyny i teraz Ukrainy, Trybunał badał głównie sprawy konfliktów w Afryce.
Samo jego powstanie było związane z takim wewnętrznym przekonaniem, że coś trzeba ze zbrodniarzami wojennymi zrobić, na co do tej pory nie było za bardzo pomysłu.
Najbardziej udanym przypadkiem był Trybunał Norymberski, który też miał cechy takiego "sądu zwycięzców". I Międzynarodowy Trybunał Karny stosuje zasady norymberskie jako podstawę odpowiedzialności karnej osób dopuszczających się zbrodni.
Mówimy cały czas o pewnych instytucjach, które albo są zablokowane jak Rada Bezpieczeństwa, albo nie działają, jak MTK, bo Rosja nie jest ich stroną. To jakie inne efekty może przynieść ich działanie, skoro i tak wiadomo, że nie zakończy się ono skazaniem Władimira Putina?
Skuteczność prawa międzynarodowego zależy w dużej mierze od tego, jak państwa są postrzegane na arenie międzynarodowej. Jeśli jedno państwo narusza zasady, które w społeczności są przyjęte, to oczywiste jest, że będzie się to wiązało z ostracyzmem.
To, co obserwujemy teraz, czyli nakładane na Rosję sankcje, choć wydawać by się mogło, że mało skuteczne, pewien skutek osiągają i utrudniają życie tym, którzy mają wpływ na kształtowanie polityki rosyjskiej. Mówię tu o zakazach lotów, zamrażaniu aktywów czy "dramatach", które się od czasu do czasu pojawiają w mediach, czyli "ojej, nie działa mi Instagram".
W kontekście wojny, w której giną tysiące cywilów, to może się wydawać infantylne.
Tak, ale zmienia zasadniczo podejście państw do takiego państwa–agresora. I widać to na przykładzie pomocy udzielanej Ukrainie, chociażby w przypadku dostarczania broni. Od XIX wieku założeniem było, że jeśli mamy państwo neutralne w konflikcie zbrojnym, to ono faktycznie jest neutralne i nie pomaga ani jednej, ani drugiej stronie.
I ta neutralność rozumiana była na przykład tak, że jeśli mamy państwu zaangażowanemu w wojnę sprzedać okręt wojenny albo statek, który może być takim okrętem, to i tak nie powinniśmy tego robić.
W tym momencie nie mam wątpliwości, że państwa ościenne są państwami neutralnymi. Natomiast pomoc kierowana na Ukrainę jest bardzo duża.
Wystarczy spojrzeć na dyskusje dookoła postawy Niemiec, które nie są wcale szczególnie chętne do przekazywania broni na Ukrainę. Naciski na Niemcy wskazują na to, że społeczność międzynarodowa uważa, że Ukrainie należy pomóc. To samo dotyczy wycofywania firm z Rosji, wyłączania systemów. Zmienia się zatem postrzeganie takiego państwa-agresora, które dotyka taki zarówno polityczny, jak i społeczny, "oddolny" ostracyzm.
A jak pokazuje praktyka, żadne państwo nie jest w stanie funkcjonować wyłącznie samo, na podstawie tego, co samo produkuje. Bo nawet jeśli ma dużo ropy i gazu, to przecież tego gazu jeść nie będzie.