- Jak zrobić, by odmówić pracy z urzędu i nie stracić jednocześnie ubezpieczenia zdrowotnego? - takie pytanie kilka dni temu pojawiło się na jednym z forów prawnych Facebooka.
Młody mężczyzna, który je zadał, zarejestrował się w urzędzie pracy jako bezrobotny. Napisał, że sam znalazł sobie pracę, ale rozpocznie ją dopiero od listopada. Tymczasem urząd pracy przedstawił mu inną ofertę, której on nie chce przyjąć, bo jest za mniejsze pieniądze.
Mężczyzna zapytał, co ma w takiej sytuacji zrobić, by odmawiając urzędowi pracy, jednocześnie nie stracić bezpłatnego ubezpieczenia.
Wolą bezrobocie, bo boją się wirusa
Pod wpisem mężczyzny pojawiły się porady od innych osób bezrobotnych. Niektórzy doradzali mężczyźnie, by zatrudnił się na posadzie z urzędu, a następnie zwolnił przed upływem miesiąca. Inni pisali, by odmówił urzędowi powołując się przy tym na pandemię i że "nie chce się w tej pracy zakazić koronawirusem".
Jak zapewniał autor tej ostatniej porady, dyrektor urzędu nie będzie mógł go w takiej sytuacji wyrejestrować z listy osób bezrobotnych i pozbawić ubezpieczenia zdrowotnego.
Dyrektorzy powiatowych urzędów pracy, z którymi się skontaktowaliśmy, przyznali, że przypadków powoływania się na pandemię przy odmowach przyjęcia oferty jest mnóstwo.
- Osoby długotrwale bezrobotne (czyli takie, które widnieją w urzędach pracy co najmniej od 12 miesięcy w ciągu dwóch ostatnich lat) nie są zainteresowane pracą, chociaż teoretycznie mogłyby ją bezproblemowo teraz znaleźć, bo mamy rynek pracownika - przyznaje dyrektor powiatowego urzędu pracy ze Śląska.
Tłumaczy, że "zawodowi bezrobotni" to osoby często dorabiające na czarno w kraju lub za granicą, które rejestrują się w urzędach pracy tylko dla bezpłatnego ubezpieczenia zdrowotnego.
Zwykle nie podejmują oni legalnej pracy, bo z różnych powodów nie mogą tego zrobić: mają komornika lub długi, których nie chcą spłacać, albo pracodawcy ich nie chcą, bo byli w przeszłości karani czy zmagają się z różnego rodzaju uzależnieniami - najczęściej z chorobą alkoholową.
Do czasu pandemii mogli bez konsekwencji (czyli wykreślenia z listy i pozbawienia ich ubezpieczenia zdrowotnego) odrzucić propozycję pracy z urzędu, tylko jeśli przebywali na L4 lub samotnie opiekowali się dzieckiem.
W czasie pandemii Sejm uchwalił przepis, który pozwala im również uchylić się od przyjęcia pracy z powodu obawy przed zakażeniem się koronawirusem.
- No i się zaczęło… Nasi bezrobotni często korzystają teraz z tej furtki prawnej. Jest mnóstwo odmów przyjęcia ofert pracy z powodu obawy przed COVID-19, których treść uzasadnienia jest identyczna: wszyscy boją się zachorować - mówi nam nasz rozmówca.
Dodaje, że wykreśla za odmowę podjęcia oferty - mimo przepisów pandemicznych - bezrobotnych z rejestrów, ale oni odwołują się do wojewody. - Wojewoda na ogół uchyla moje decyzje i znowu muszę ich przyjąć i ubezpieczyć. I tak jest w kółko - opowiada nasz rozmówca.
Relacje dyrektora ze Śląska potwierdzają nam również inni dyrektorzy urzędów pracy. Małgorzata Bombalicka, dyrektor Urzędu Powiatowego w Płocku wskazuje, że na koniec sierpnia br. mieli zarejestrowanych 3885 bezrobotnych, z czego 62 proc. (czyli 2424), to były osoby długotrwale bezrobotne. - Liczba osób długotrwale bezrobotnych, które są w naszych rejestrach co najmniej od roku, stale rośnie - informuje dyrektor Bombalicka.
Przyznaje, że wśród tej grupy przeważają osoby bez żadnych kwalifikacji zawodowych. Dotyczy to jednakowo osób, które zakończyły edukację na gimnazjum lub mają wykształcenie ogólnokształcące, ale nie mają żadnych uprawnień zawodowych. Takich osób w powiecie płockim jest zarejestrowanych obecnie 1484.
Również Sławomir Sygadyn, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Sosnowcu przyznaje, że połowa osób, którymi zajmuje się jego urząd, nie jest zainteresowana pracą.
On jednak stara się nie kierować ich na siłę do pracy, której oni nie chcą. - Skupiamy się na tych, którzy pracy potrzebują i chcą pracować. 80 proc. wyrejestrowań z naszej listy bezrobotnych jest z powodu znalezienia zatrudnienia, a nie z powodu odmowy przyjęcia pracy - zaznacza dyrektor.
Ofert jest wiele, ale nie wszystkie są dla Polaków
Dyrektor Sygadyn przyznaje, że ofert pracy jest mnóstwo, szczególnie do prostych prac w przemyśle, przetwórstwie czy w magazynach, ale bezrobotni nie są nimi zainteresowani. Oferowane stawki są tam na ogół niskie.
Jest jeszcze jeden ważny powód braku zainteresowania ofertami. Spośród 116 tysięcy zgłoszonych do urzędów pracy ofert, nie wszystkie adresowane są do Polaków.
Wiele z nich jest zgłaszana w ramach obowiązkowych testów rynku pracy. Pracodawcy, którzy ubiegają się o zezwolenia na pracę dla cudzoziemców, muszą najpierw (poza zawodami deficytowymi) zgłosić swoją ofertę zatrudnienia do urzędu pracy i dopiero jeśli w ciągu miesiąca nie znajdzie się chętny na to konkretne stanowisko, pracodawca może na to miejsce zatrudnić cudzoziemca.
Jak przyznaje nasz rozmówca ze Śląska, niektórzy pracodawcy konstruują warunki ofert pracy tak, by żaden Polak nie był nimi zainteresowany. - Wpisują do ogłoszeń np. ¼ etatu za ¼ najniższej stawki krajowej, inni z kolei piszą np. "płynny ukraiński albo gruziński" - uśmiecha się nasz rozmówca.
Dodaje, że działania te są ewidentnym obejściem prawa, ale nie są naruszeniem przepisów, więc nic z tym zrobić nie mogą. - Z jednej strony mamy setki tysięcy bezrobotnych ludzi, którzy udają gotowość podjęcia pracy, a z drugiej strony tysiące pracodawców, którzy udają, że mają dla nich pracę - mówi dyrektor.
Przepisy są dziurawe, wszyscy je obchodzą
Relację dyrektora potwierdzają urzędowe statystyki. Przykładowo, w jednym z małych podwarszawskich powiatów urzędnicy wydali w tym roku już blisko 100 tys. zezwoleń na pracę dla cudzoziemców.
Z kolei w powiecie płockim, przy 4 tys. bezrobotnych, do końca lipca tego roku urzędnicy wystawili już 9,5 tys. zezwoleń na pracę dla cudzoziemców, z czego po 120 dniach umorzyli 6786 decyzji. To oznacza, że ponad 70 proc. cudzoziemców, którzy uzyskali zezwolenie na pracę, nigdy w Polsce pracy nie podjęło.
Andrzej Kubisiak, ekspert rynku pracy i zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego przyznaje, że dotychczasowy system się nie sprawdza. - Osoby, które nie mogą lub nie chcą podjąć legalnej pracy, powinny przejść do ZUS-u, tam zostać ubezpieczone i nie zabierać czasu urzędnikom, którzy powinni zająć się aktywizacją tych, którzy pracować mogą i chcą - mówi ekspert.
Podkreśla, że poza urzędami pracy jest aż 4,3 mln osób biernych zawodowo: studentów, młodych kobiet, rencistów i emerytów w wieku produkcyjnym, którzy mogą podjąć pracę, trzeba tylko do nich dotrzeć.
Z kolei Monika Fedorczuk z Konfederacji Lewiatan podkreśla, że wielu pracodawców sprowadza do Polski cudzoziemców nie dlatego, że są oni tak świetnie wykwalifikowani, ale dlatego, że mają dużo większą motywację do pracy.
- Ci ludzie muszą w ciągu kilku miesięcy pobytu w Polsce wykorzystać czas tak, by jak najwięcej zarobić. Są przy tym mobilni, bez problemu podejmują pracę tam, gdzie są akurat potrzebni - podkreśla ekspertka rynku pracy.