Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
W danych GUS są też m.in. informacje o medianie płac dla całej gospodarki. Dzięki nim wiemy, jak wygląda stosunek płacy minimalnej do przeciętnego wynagrodzenia w poszczególnych regionach. A różnice są naprawdę spore.
Czego nie widać w danych GUS
GUS przyzwyczaił nas do przedstawiania średniej krajowej w określonych interwałach: miesięcznie, kwartalnie i rocznie. Komunikat o tzw. przeciętnym miesięcznym wynagrodzeniu, bo tak oficjalnie urząd nazywa średnią pensję, ma jednak sporo wad.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ten, który jest przedstawiany raz na miesiąc odnosi się jedynie do firm prywatnych zatrudniających powyżej dziewięciu pracowników. Nie widać więc w nim ani wypłat w administracji publicznej, ani pensji w najmniejszych firmach. To drugie jest o tyle istotne, że to właśnie tam zarabia się najmniej. Do tego zatrudnionych jest tam około 4 mln Polaków, co stanowi zauważalną grupę wśród około 17 mln pracujących w ogóle. W sierpniu przeciętne wynagrodzenie wyniosło prawie 8200 zł brutto, czyli około 5900 zł na rękę.
Dane kwartalne i roczne o średniej krajowej zliczają również osoby pracujące w mniejszych firmach oraz te zatrudniane przez państwo, ale mają inną wadę. Jest nią to, że prezentują tylko średnią. Jaki w tym problem? Średnia jest podatna na pewne statystyczne "zakrzywienia". Na przykład ciągną ją w górę osoby najzamożniejsze. Szacuje się, że średnią pensję lub powyżej zarabia około jednej trzeciej pracowników.
Znacznie ciekawsze byłoby, gdybyśmy wiedzieli więcej na temat tzw. rozkładu wynagrodzeń. Czyli na przykład, ile wynosi mediana pensji. Mediana czyli płaca, która dzieli pracujących na dwie połowy - takich, którzy zarabiają od tej wartości więcej, i takich, którzy zarabiają mniej. GUS prezentował takie informacje, ale co dwa lata i tylko dla firm zatrudniających powyżej dziewięciu osób. A kiedy je publikował (kilkanaście miesięcy po zebraniu samych danych), informacje były już dawno nieaktualne. Mało tego, nie mieliśmy podziału geograficznego.
Teraz to się zmieniło. GUS-owski "Rozkład wynagrodzeń w gospodarce narodowej" wypełnia bardzo dużą część ślepych plam, które cechowały wyżej wspomniane analizy.
Regionalne zarobki pokazują wielkie dysproporcje
Wiemy, jaka jest średnia wynagrodzeń, wiemy jaka jest mediana, informacje zawierają również dane z mikrofirm (tych zatrudniających do dziewięciu osób), są prezentowane z małym opóźnieniem (najświeższe są z marca 2024 r.), mamy do tego rozkład decylowy (czyli ile zarabia 10 proc. najgorzej zarabiających i 10 proc. najbogatszych). W końcu dane o medianie i średniej są prezentowane z podziałem na powiaty i miasta.
W marcu średnia pensja wynosiła dokładnie 8604,72 zł brutto, a mediana 6549,22 zł brutto. Znacznie ciekawiej jednak robi się, jeśli zerkniemy w tablice z rozróżnieniem na poszczególne miasta.
Najwyższa średnia płaca w Polsce występowała w podwarszawskiej Podkowie Leśnej, elitarnej stołecznej 'sypialni'. Wynosiła niemal 17,5 tys. zł brutto. Najniższa średnia cechowała Kozłowo - niecałe 5900 zł. W Kozłowie więc - średnio - zarabiano jedną trzecią tego, co w Podkowie Leśnej.
Oczywiście Podkowa jest wyjątkiem na mapie wynagrodzeń. Ale w największych miastach normą jest średnia pensja powyżej 10 tys. zł brutto. Z tym też związany jest fakt, że w miastach tych po prostu drożej się żyje - droższe są mieszkania i usługi oraz przynajmniej część produktów. A z pewnością jest ich więcej, co może powodować wrażenie, że ogólnie "życie jest droższe". Nawet jeśli za podobny koszyk produktów w dyskoncie w Krakowie i w Łomży płaci się mniej więcej tyle samo.
Powstaje więc pytanie, czy jeżeli średnia pensja (i mediana) tak się od siebie różnią geograficznie, to czy nie powinniśmy zregionalizować również płacy minimalnej? Argumenty za tym, dlaczego warto rozważyć taki instrument przytoczyłem już wyżej. Zawierają się one w prostym stwierdzeniu: koszty życia w różnych miejscach kraju są diametralnie różne.
W niektórych regionach płaca minimalna to duża część średniej
Tymczasem minimalna krajowa jest taka sama bez względu na to, czy mamy do czynienia z pracownikiem z podkarpackiego niewielkiego miasteczka czy z Wrocławia. Na marginesie można dodać, że choć nie mamy precyzyjnych danych, to nie ulega wątpliwości, że w przypadku największych miast mniejszy odsetek pracowników otrzymuje najmniejsze dopuszczalne ustawą wynagrodzenie. Przyjrzyjmy się teraz liczbom.
Średnia płaca dla całego kraju w marcu (najświeższe dane) wynosiła nieco ponad 8600 zł brutto. Płaca minimalna z kolei wynosiła 4242 zł brutto (wzrosła w lipcu, jednak my bazujemy na danych z marca). Oznacza to, że stanowiła 49 proc. średniej pensji.
Ale dla Wrocławia stanowiła nieco ponad 40 proc. przeciętnego wynagrodzenia (średnia - 10 216 zł brutto), dla Krakowa 38 proc. (średnia 11 262 zł brutto), a dla Warszawy zaledwie 31 proc. (średnia - 13 560 zł brutto).
Z drugiej strony tabeli mieliśmy takie powiaty jak działdowski, gdzie minimalna to 64 proc. średniego wynagrodzenia (średnia - 6646 zł) czy kępiński, w którym minimalna stanowiła aż 66 proc. średniej (przeciętne wynagrodzenie to 6429 zł brutto).
Obecnie poziom minimalnej jest wyliczany na podstawie dość skomplikowanego algorytmu i ostatecznie negocjowany również ze stroną społeczną - związkową i pracodawców. Zasadą jest, że nie może być niższy od inflacji. Od dawna jednak pojawia się pomysł, żeby najniższa krajowa w jakiś sposób została powiązana z płacą średnią. Zresztą i resort pracy ostatnimi czasy zaproponował tzw. wartość referencyjną płacy minimalnej, która ma stanowić 55 proc. średniej krajowej. Problem w tym, że jest to raczej niezobowiązująca sugestia niż benchmark (poziom - przyp. red.), do którego realnie ma się zbliżyć najniższe wynagrodzenie.
Płaca minimalna powinna być regionalna?
I tu wracamy do regionalizacji najniższej krajowej. Jeśli zdecydowalibyśmy się na jej wprowadzenie, to technicznie najłatwiej byłoby wyobrazić sobie jako pewien prosty algorytm, który zawiera odniesienie do średniej pensji. Na przykład właśnie na poziomie wspomnianych 50 proc.
Przy użyciu takiego wzoru (precyzyjne dane o wynagrodzeniach już mamy), okazałoby się, że średnia płaca we Wrocławiu w marcu musiałaby wynosić około 5000 zł brutto, w Krakowie już ponad 5500 zł, a w Warszawie 6650 zł. Z drugiej strony w przypadku powiatu kępińskiego wynosiłaby zaledwie 3150 zł, a działdowskiego - 3250 zł.
O ile w przypadku największych i najdroższych miast takie rozwiązanie wydaje się jak najbardziej na miejscu (życie tam jest o wiele droższe), tak w przypadku powiatów, gdzie zarabia się najmniej, minimalna krajowa wygląda naprawdę mizernie.
Być może rzeczywiście oddawałaby ona pośrednio poziom kosztów życia, ale trudno sobie wyobrazić, że dwie osoby w gospodarstwie domowym zarabiające minimalną na poziomie 3150 zł mogły sobie pozwolić na wymianę mebli czy na wycieczkę zagraniczną choćby raz na pięć lat. A wydaje się, że jesteśmy już krajem na takim poziomie rozwoju, który powinien pracującym obywatelom gwarantować zaspokojenie takich potrzeby. Nawet,jeśli zarabiają najmniejsze dopuszczalne pieniądze.
Jak regionalizować, żeby nie tworzyć nowych problemów
Relatywnie wysoka płaca minimalna może być więc elementem ciągnącym wynagrodzenia w górę na najbardziej rachitycznych, lokalnych rynkach pracy. Tak, to prawda, że może również powodować nieopłacalność legalnego zatrudnienia - tu znów zresztą przydałyby się regionalizowane badania.
Pomysł regionalizacji można jednak kalibrować. Być może powinna obowiązywać jednolita płaca minimalna na terenie całego kraju, co pomogłoby ciągnąć w górę ekonomicznie biedniejsze miejscowości, ale powinna następować korekta w górę w przypadku miejscowości, które przekraczają pewien próg średnich zarobków.
Przykładowo - jeśli przeciętne wynagrodzenie w danym regionie przeskakuje poziom 115 proc. średniej dla całego państwa, to uruchamiamy algorytm obliczający minimalną na podstawie relacji właśnie do przeciętnej płacy dla tego powiatu. W ten sposób minimalna z jednej strony byłaby elementem egalitaryzującym, bo ciągnęłaby w górę ekonomicznie osoby w biedniejszych regionach, a z drugiej wzmacniałaby pozycję pracowników w najdroższych miastach.
Wilk syty i owca cała - nie obniżamy poziomu życia osób w małych miejscowościach, jednocześnie ciągniemy ją w górę tam, gdzie pracodawcy operują na najlepszych rynkach. Między innymi z tego powodu nie należy się obawiać o to, że nie będzie ich stać na podwyżki.
Autorem jest Kamil Fejfer, dziennikarz piszący o gospodarce, współtwórca podcastu i kanału na YouTube "Ekonomia i cała reszta"