Rząd wreszcie zabrał się za to, co już od 5 miesięcy było fikcją. Mimo zamkniętej przez kilka tygodni gospodarki wciąż obowiązywał zrównoważony budżet, w którym polska gospodarka się rozwijała, bezrobocie spadało, a pensje rosły w stosunkowo wysokim tempie.
Na ostatnim posiedzeniu rządu resort finansów odkrył karty. Przestaliśmy zaklinać rzeczywistość i już wiemy, jakie skutki przyniesie pandemia koronawirusa. Wszystko dzięki projektowi nowelizacji budżetowej.
Po kolei. Na początek stan finansów państwa. Jeszcze pół roku temu rząd był przekonany, że uda się zrealizować najbardziej ambitny budżet w najnowszej historii Polski. Dochody na poziomie 435 mld zł i taka sama kwota wydatków. No i przede wszystkim brak deficytu, co jeszcze się w naszym kraju nie zdarzyło.
Tyle zapowiedzi. Już w marcu było wiadomo, że można je wyrzucić do kosza. Dziś wiemy, że do kasy państwa wpłynie nie 435,3, a zaledwie 398,7 mld zł. To skutek chociażby zwolnień z ZUS, ale przede wszystkim obniżonej aktywności gospodarczej Polaków w marcu i kwietniu. A co za tym idzie - znacznie niższych wpływów podatkowych.
Za to wydatki bynajmniej się nie zmniejszyły. Zamiast 435,3 mld zł budżet będzie musiał wydać dokładnie 508 mld zł. I to nie licząc chociażby tarczy finansowej PFR czy funduszu przeciwdziałania COVID-19. One zostały bowiem księgowo "wyciągnięte" poza budżet i stanowią dług tzw. sektora general government.
Rekordowy deficyt
Niższe dochody i wyższe wydatki. Efekt? Nietrudno go przewidzieć. Zamiast zrównoważonej kasy państwa mamy gigantyczną dziurę budżetową. 109 miliardów złotych to kwota, do której przez ostatnie 30 lat nawet się nie zbliżyliśmy.
Czy to rzeczywiście dużo? Dla porównania, dziesięciu najbogatszych Polaków z ostatniego rankingu Forbesa zgromadziło w sumie nieco ponad 75 mld zł.
Za 109 mld zł można również wybudować Stadion Narodowy w każdym z miast wojewódzkich. I to tych "starych", gdy w Polsce było ich jeszcze 49. Wystarczyłoby również na sprowadzenie brazylijskiego piłkarza Neymara (kwota jego transferu do PSG to ok. 222 mln euro) do każdego klubu Ekstraklasy, I, II i III ligi. Czyli mniej więcej do 100 zespołów, dla każdego po jednym Neymarze.
A skoro już przy piłce nożnej jesteśmy, to Robert Lewandowski musiałby na taką kwotę pracować przez... 1000 (tysiąc!) lat. A statystyczny Polak? Tu już liczymy w milionach lat.
PKB w dół, bezrobocie w górę
Jeszcze pół roku temu rząd zakładał, że wartość polskiej gospodarki urośnie o 3,7 proc., czyli o niespełna 150 mld zł. Pandemia spowodowała, że w zamian nasze PKB skurczy się o prawie 200 mld zł, czyli o 4,6 proc.
Jeśli jednak to nie przemawia do ludzkiej świadomości, to na pewno przemówi fakt, że epidemia kosztowała nas również kilkaset tysięcy miejsc pracy.
Pod koniec 2019 roku rządzący liczyli, że obecny rok uda się zamknąć bezrobociem na poziomie 5,1 proc. To mniej więcej 850 tys. osób bez pracy. Teraz okazuje się, że liczba ta może wzrosnąć o około 500 tysięcy. W znowelizowanym budżecie rząd bowiem zakłada, że w grudniu na bezrobociu będzie już około 1,3 mln Polaków.
Ci, którzy pracy nie stracą, nie mogą liczyć również na znaczne podwyżki. O ile niedawno pensje miały rosnąć w tempie 6 proc. rocznie, tak teraz tempo spadnie o połowę. Znacznie mocniej odczują to pracownicy sektora prywatnego. Tam średnioroczne wzrosty wyniosą już nie 6,3, a zaledwie 3 proc.
Do portfela więc nie wpłynie więcej grosza, za to znacznie więcej z niego wypłynie. Ceny bowiem mają wzrosnąć w tym roku o 3,3 proc., a nie - jak przed epidemią - o 2,5 proc. To z kolei rządowe szacunki na temat inflacji.
Wszystkie wymienione wskaźniki to i tak tylko prognozy. Jak bowiem mówi w money.pl prof. Ryszard Bugaj, obecnie niepewność jest zbyt duża, by jednoznacznie oszacować wpływ koronawirusa na polską gospodarkę. Za 3 miesiące może okazać się, że w rzeczywistości było jeszcze gorzej. Albo że strach miał wielkie oczy i wyniki będą mimo wszystko lepsze od przewidywanych.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl