Miłośnicy sportów zimowych w końcu się doczekali. Oficjalnie przywrócono działalność stoków. Od 12 lutego ponownie uruchomiono orczyki, a kasy biletowe na stokach zostały otwarte.
Na południu kraju były wielkie oczekiwania, jednak w piątek maniaków zimowego szaleństwa jest jeszcze niewielu.
- Na razie nie mamy żadnych kolejek, do kasy teraz nikt nie stoi, do bramek też nie, pojedyncze osoby się znajdą. Jest bardzo mało ludzi, trochę tak jak zazwyczaj bywa po sezonie, a ten się jeszcze przecież nie skończył - mówi Przemysław Kurek, pracownik stacji narciarskiej "Pod Wangiem" w Karpaczu.
- Poodgradzaliśmy wszystkie bramki, tak aby ten ruch faktycznie był "jednoosobowy", aby nikt się nie tłoczył i te względy bezpieczeństwa zostały zachowane. No, ale teraz nie ma i tak komu się tłoczyć, jest luz - dodaje rozmówca.
Stok otwarto punktualnie o godz. 9. Nasz rozmówca przyznaje, że przez pierwsze półtorej godziny pojawiło się około 30 osób. Jak mówi Kurek - to naprawdę niedużo.
- Właściwie to w piątek już nie spodziewam się tłumów. Myślę, że na pewno więcej będzie działo się w weekend - sobota i niedziela powinny przyciągnąć narciarzy - dodaje rozmówca.
W sezonie cały świat, dzisiaj - pusto
Pierwszy dzień otwartych stoków i na Podhale nie przyciągnął tłumów narciarzy.
- Nie ma w ogóle kolejek, a osób jeździ dziś niewiele. Przecież normalnie w sezonie na Podhale przyjeżdżali goście z Kolumbii, Australii, Chin - z całego świata. A teraz? Stoki otwarte, a tłumów nie ma co się spodziewać - tłumaczy Andrzej Zając - pracownik stacji narciarskiej Suche obok Poronina.
Mężczyzna zwraca uwagę, że nawet jeśli pojawi się więcej osób, to wysoką frekwencją nazwać tego nie można - W tym momencie jest naprawdę niewiele osób, a nawet jeśli hotelarze mają zapełnione pokoje na weekend, to pamiętajmy, że "full"oznacza w tym momencie 50 proc. A to oznacza i o połowę mniej osób na stokach - dodaje rozmówca.
Zgodnie z nowym rozporządzeniem hotele ponownie mogą przyjmować gości, ale tak jak zauważa Zając, tylko połowa dostępnych miejsc może być użytkowana przez turystów. Do tego nie działają restauracje, jedzenie może być dostarczane bezpośrednio do pokojów.
Przedsiębiorcy z Podhala z żalem mówią o stratach. Ich zdaniem stoki otwarto za późno, a prawie całego sezonu w zamknięciu odrobić się nie da.
- Jest ciężko. Pamiętajmy, że my pracujemy przez około 100 dni w roku. Mamy połowę lutego, zaraz koniec sezonu - dodaje Zając.
- Jesteśmy dobrej myśli, ale większość sezonu jest już za nami. Odrobienie strat jest i fizycznie i technicznie niemożliwe, niezależnie od tego ile osób pojawiłoby się na stoku, przepustowość oraz czas są też ograniczone. Pogoda, chęci, tłumy turystów - to wszystko nie może nam już odrobić strat - podsumowuje Kurek.
Pogoda w górach może pomóc
Być może faktyczne opóźnione otwarcie sezonu przypadnie na sobotę, czyli pierwszy dzień wolny od zdjęcia obostrzeń.
- Warunki są dzisiaj idealne, 10 stopni na minusie, śniegu nie mieliśmy tyle już dawno, tylko czekamy na więcej osób - ocenia Kurek.
Najbliższe dni też zapowiadają się podobnie. Weekend ma być słoneczny, a temperatura ma się wahać w okolicach kilku stopniu na minusie. Warunki jak marzenie.
Przedsiębiorcy na Podhalu są jednak realistami. Jak mówią - nie jest to ruch turystyczny, którego by się normalnie spodziewali. Mają jednak nadzieję, że koniec sezonu pozwoli im chociaż trochę stanąć na nogi.
- Modlimy się o przetrwanie. Bardzo byśmy chcieli, aby w najbliższym czasie odwiedziło nas jak najwięcej gości, po prostu chcemy zarobić - podsumowuje Zając.
Zgodnie z nowym rozporządzeniem stoki otwarte będą do 28 lutego. Później rząd zdecyduje, czy otwarcie zostanie przedłużone, czy też stoki zostaną zamknięte.