Mniej dzieci, więcej kosztów i problemy ze wsparciem z tarczy antykryzysowej. Prywatne przedszkola i żłobki, które doczekały luzowania obostrzeń, mogą mówić o szczęściu. Teraz szykują się do ponownego otwarcia, które rząd zapowiedział na 19 kwietnia.
Podobnie jak w przypadku innych biznesów, szansą na przetrwania było rozłożenie strat na wiele placówek. Tak było w przypadku większych sieci.
Maja Kozłowska, właścicielka jednej z nich, wskazuje w rozmowie z nami, że problem nie ominął także jej biznesu. Nawet w okresie, gdy placówki dla najmłodszych mogły działać normalnie, musiała zachęcać rodziców, by wybrali jej sieć. Obniżała czesne, a nawet zapewniała dzieciom darmowy okres próbny.
- Wcześniej było to nie do pomyślenia. Branża kwitła, a usługi opieki nad dziećmi cieszyły się dużym wzięciem. Widać to na przykładzie pracowników, którzy jeszcze niedawno negocjowali znacznie wyższe stawki. Obecnie, gdy branża zaliczyła tąpnięcie, wielu dawnych opiekunów zadowoli się nawet pracą na kuchni - mówi dalej.
W podobnym tonie wypowiada się Dorota Nowak, właścicielka żłobka "Małe Skrzaty", która wskazuje, że jedną z większych bolączek branży był brak pomocy z tytułu tarczy antykryzysowej.
- Problem w przypadku ostatniego lockdownu polegał na tym, że żłobki były właściwe otwarte. Opiekunki przychodziły normalnie do pracy, ale zajmowały się dwójką czy trójką dzieci osób "uprzywilejowanych", czyli rodziców pracujących w sektorze walki z pandemią. Pozostali rodzice czekali na otwarcie, a my liczyliśmy straty - podkreśla.
O problemie z interpretacją przepisów, w jaki sposób poszczególne placówki powinny ograniczyć działalność, pisaliśmy już w marcu.
Część placówek zniosła zamknięcie gorzej od innych. Mowa m.in. o żłobkach i przedszkolach dla dzieci pracowników biurowych.
Jak tłumaczy nam przedstawicielka sieci KIDS&Co., która oferuje przedsiębiorstwom kompleksową pomoc w zakładaniu i prowadzeniu żłobków i przedszkoli przyzakładowych, na kondycji takich placówek odbiło się przechodzenie na pracę zdalną. - W przypadku przedszkoli ukierunkowanych wyłącznie na dzieci pracowników konkretnego biura problemy były duże. Szczególnie, że są to często osoby mieszkające poza miastem. Wówczas ci klienci znikali z naszych radarów - słyszymy.
Zadaliśmy resortom pracy i edukacji pytania o rynek prywatnych żłobków i przedszkoli, m.in. o to, ile z nich się zamknęło. Czekamy na odpowiedzi.