Minister zdrowia Łukasz Szumowski zapowiedział we wtorek, że rząd będzie powoli odmrażać gospodarkę, a pierwsze decyzje z tym związane wejdą w życie już 19 kwietnia.
Na czwartkowej konferencji premier Mateusz Morawiecki najprawdopodobniej ogłosi poluzowanie ograniczeń dotyczących liczby klientów w sklepach oraz ponowne otwarcie lasów i parków. Jednak gabinety kosmetyczne i fryzjerskie oraz sklepy odzieżowe najprawdopodobniej nie zostaną otwarte w poniedziałek.
We wtorek zapowiedzi ministra zdrowia dotyczące otwierania gospodarki dały nadzieję, że być może nadchodząca recesja nie będzie jednak tak dotkliwa, jak od kilku tygodni przepowiadają eksperci.
Tego samego dnia analitycy Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) zaprezentowali zestaw nowych prognoz uaktualnionych o wpływ koronawirusa na światową gospodarkę. Zgodnie z ich szacunkami realny PKB w 2020 roku skurczy się o 3 proc.
- Realizacja takiej prognozy oznaczałaby największa recesję od czasu Wielkiego Kryzysu, dużo radykalniejszą niż to czego światowa gospodarka doświadczyła w 2009 roku, kiedy światowy PKB skurczył się o 0,1 proc. – zauważają analitycy z mBanku.
Wielki Kryzys trwał cztery lata i był największym globalnym kryzysem gospodarczym w historii kapitalizmu. Przyjmuje się, że rozpoczął się w Stanach Zjednoczonych, po "czarnym czwartku", czyli panice na giełdzie nowojorskiej 24 października 1929.
Jak podkreśla MFW, obecny kryzys jest prawdziwie globalny. PKB na mieszkańca spadnie w 170 krajach. - To odróżnia go to choćby od 2009 roku, kiedy kraje rozwijające się radziły sobie całkiem nieźle. Wzrost PKB w gospodarkach rozwijających się w 2009 roku wyniósł 2,8 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim, podczas gdy w 2020 roku prognozowany jest spadek PKB o 1 proc., a po wyłączeniu Chin aż o 2,2 proc. - oceniają analitycy z mBanku.
Najbardziej ucierpi strefa euro
To jak bardzo ekonomiści z MFW zmienili swoje prognozy po wybuchu pandemii pokazuje poniższy wykres. W porównaniu do poprzedniej prognozy, ze stycznia tego roku, szacunki globalnego wzrostu obniżono o 6,3 pp. , a dla strefy euro aż o 8,8 pp.
Strefa euro ucierpi szczególnie dotkliwie, gdyż jej gospodarka skurczy się w 2020 roku o 7,5 proc. Trzeba jednak zaznaczyć, że prognoza obarczona jest dużą niepewnością m. in. ze względu na wciąż nieznany scenariusz rozwoju choroby. Roboczym założeniem jest ustąpienie pandemii w drugiej połowie roku. Zarówno gospodarki rozwinięte jak i rozwijające się mają odbić w 2021 roku.
Przy założeniu, że rządom poszczególnych krajów uda się w istotny sposób powstrzymać bankructwa firm oraz utratę miejsc pracy, w 2021 roku globalny wzrost ma wynieść 5,8 proc.
- Nie jest to tempo, które pozwoli nadrobić straty w gospodarce wynikające z pandemii. Prognozowane poziomy PKB są znacząco poniżej tych, które przewidywano jeszcze trzy miesiące temu. Realny PKB krajów rozwiniętych, ma dopiero w IV kwartale 2021 roku osiągnąć poziom z I kwartału 2019 roku – zauważają analitycy mBanku.
Ten kryzys bardziej dotkliwy dla Polski
Jeśli chodzi o prognozy dla Polski, to MFW przewiduje, że polski PKB spadnie w 2020 roku o 4,6 proc. To jeden z lepszych wyników wśród krajów europejskich. Niemcy, Francja, Holandia czy Austria stracą około 7 proc., Włochy - 9 proc., Grecja - 10 proc., a żyjące przede wszystkim z turystyki San Marino - ponad 12 proc. Mniejsza recesja niż w Polsce pojawi się w tym roku na Malcie, w Bułgarii czy Serbii.
Jednak mimo że wypadamy nieco lepiej niż większość europejskich krajów, zapowiadane mocne spowolnienie gospodarcze w strefie euro powinno nas bardzo niepokoić. W swoich prognozach uwzględnili je ekonomiści z ING Banku Śląskiego. Ich zdaniem, ten kryzys jest dla Polski groźniejszy od poprzednich.
- Dotyka on zarówno popytu wewnętrznego w Polsce, jak i w strefie euro. W odróżnieniu od innych krajów regionu, jak Czechy czy Węgry, o wiele mniejsza część naszej produkcji eksportowanej do UE jest później reeksportowana poza Unię, do USA czy Azji. Nasze produkty są konsumowane głównie na rynku unijnym. Dlatego nas to bardziej boli. To jest jeden z powodów, dla których mamy pesymistyczne prognozy – ocenia Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego.
- Podobnie nasz popyt wewnętrzny. W czasie kryzysu w 2008 roku był silnym amortyzatorem spowolnienia i to był jeden z powodów, dla których udało nam się uniknąć recesji. Tym razem, z uwagi na specyfikę tego szoku, również część naszego popytu nie działa – dodał.
Brak testów
Według prognoz ING, polska gospodarka skurczy się w 2020 roku o 4,5 proc., a w 2021 roku wzrośnie o 3,4 proc. . Zdaniem Beneckiego, otwieranie gospodarki w Polsce będzie ostrożne i tylko częściowe, głównie ze względu na brak testów na masową skalę.
- Kraje które chcą minimalizować koszty lockdownu przeprowadzają testowanie na koronawirusa na masowa skalę. Dodatkowo przeprowadzają testy przeciwciał. Chcą sprawdzić, jaki procent społeczeństwa ma przeciwciała i nie zachoruje. To pozwala w miarę odpowiedzialnie i w bezpieczny sposób otwierać niektóre obszary gospodarki – mówi.
Szacunki ING są raczej na dole przedziału prognoz rynkowych dla Polski. Benecki zaznacza, że "tarcza finansowa", która została ogłoszona może spowodować, że spowolnienie będzie troszkę płytsze.
We wtorek swoje wcześniejsze prognozy obniżyli ekonomiści Credit Agricole, którzy przewidują, że w 2020 roku polski PKB spadnie o 3,8 proc., a nie jak wcześniej przewidywali o 2,1 proc.
Zmiany w prognozach dotyczą główne I i II kwartału tego roku. Dane na temat transakcji kartami płatniczymi sygnalizują większy niż wcześniej zakładali analitycy Credit Agricole spadek aktywności zakupowej Polaków na przełomie marca i kwietnia.
Wobec tego, nawet zakładając stopniowy wzrost skłonności Polaków do konsumpcji w maju i w czerwcu, analitycy oczekują, że przeciętnie w II kwartale konsumpcja spadnie o 20 proc. w porównaniu z rokiem ubiegłym.
Oceniają oni, że pod koniec II kwartału najprawdopodobniej zostaną otwarte już zakłady fryzjerskie, kosmetyczne, restauracje oraz galerie handlowe, jednakże z uwagi na obawy przed zarażeniem się, wydatki Polaków na te cele będą wyraźne niższe niż przed rokiem.
Kluczowe otwarcie szkół
- Publikując nasz scenariusz makroekonomiczny dwa tygodnie temu zakładaliśmy, że przebieg epidemii COVID-19 w Polsce będzie zgodny z prognozami rządu. Wówczas Ministerstwo Zdrowia zakładało, że szczyt zachorowań wystąpi na początku kwietnia. Od tego czasu sytuacja uległa zmianie W ubiegłym tygodniu premier Mateusz Morawiecki poinformował, że obecnie bardziej prawdopodobne jest osiągnięcie szczytu zachorowań w maju lub czerwcu – oceniają analitycy Credit Agricole.
- Oznacza to, że przynajmniej część restrykcji nakładanych przez rząd, mających na celu ograniczenie rozprzestrzeniania się choroby, ale jednocześnie negatywnie oddziałujących na aktywność gospodarczą, zostanie utrzymana w mocy przez dłuższy czas – dodają.
Ich zdaniem, trudno precyzyjnie ocenić, jak będzie wyglądała tzw. „strategia wyjścia”, czyli stopniowe łagodzenie istniejących restrykcji. Uważają jednak, że kluczowe w tym zakresie jest otwarcie szkół, które ich zdaniem nie nastąpi już przed wakacjami.
W swojej prognozie ekonomiści Credit Agricole uwzględnili ogłoszoną w ubiegłym tygodniu „tarczę finansową”. Oceniają, że działania w niej przewidziane, w połączeniu z wcześniej wprowadzoną „tarczą antykryzysową”, będą sprzyjać ograniczeniu skali zwolnień, jednak nie pobudzą aktywności inwestycyjnej firm.
Kilkuprocentowy spadek polskiego PKB w 2020 roku prognozują też eksperci z innych banków. Santander Bank Polska w pesymistycznym scenariuszu szacuje, że wyniesie on 2,5 proc. Natomiast według Pekao oraz mBanku będzie to odpowiednio: - 4,4 proc. oraz - 4,2 proc. Pesymistyczny scenariusz PKO BP również zakłada ponad 4-proc. spadek.
Przybędzie bezrobotnych
Z kolei zdaniem Prezesa Polskiego Funduszu Rozwoju Pawła Borysa, PKB Polski spadnie o 10 proc. Szacunek ten dotyczy jednak nie całego 2020 roku, a II kwartału, po którym może nastąpić odbicie.
Natomiast w ubiegłym tygodniu minister finansów Tadeusz Kościński szacował, że każdy miesiąc zamknięcia gospodarki może nas kosztować spadek dynamiki wzrostu PKB o 2 pp.
Nie są to tylko pieniądze, które znikną z gospodarki, ale też miejsca pracy. Wzrośnie bezrobocie, wielu pracodawców nie przetrwa, pracownicy będą musieli się przekwalifikowywać, prognozuje dr Izabela Florczak, ekspertka od prawa pracy z Uniwersytetu Łódzkiego. Zwraca też uwagę na to, że Polska wciąż nie rozwiązała problemu nadużyć umów cywilnoprawnych i pozornego samozatrudnienia.
Ekonomiści z ING Banku Śląskiego zakładają skok stopy bezrobocia do 11 proc. Ten szczyt będzie miał miejsce w I kwartale 2021 roku.
- Ale możliwe, że duże skoki bezrobocia będziemy mieli już natychmiast, po dwóch, trzech miesiącach. Wstępne sygnały z urzędów pracy pokazują, ze jest bardzo duża fala nowych zarejestrowanych. Skok bezrobocia może być trochę mniejszy niż 11 proc. z uwagi na "tarczę finansową", która może uratować część firm. Jednak przedsiębiorcy twierdza, że do momentu aż tarcza wejdzie w życie wiele firm nie wytrzyma – ocenia Benecki.
Zwraca też uwagę, że w krajach z bardziej elastycznymi rynkami pracy skoki bezrobocia są bardzo duże. Widać to choćby po danych z USA, gdzie w ciągu ostatnich trzech tygodni przybyło 16 mln bezrobotnych. Tam gdzie rynki pracy są mniej elastyczne, gdzie zwolnienia trwają dłużej, skoki bezrobocia są mniejsze.
- U nas jednak wciąż ten odsetek osób na umowach śmieciowych jest dość duży i w związku z tym zwolnienia mogą być dość spore – ocenia.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie