W warszawskich szkołach policealnych natłok uczniów. Oczywiście nie dosłowny, bo obowiązuje nauki zdalnej. Jednak liczby mówią same za siebie. W pandemicznych miesiącach chętnych do nauki nie ubywa.
Jak pisze "Gazeta Wyborcza" we wrześniu ub. miały 14 tys. uczniów, w październiku już 17 tys., w listopadzie prawie 20 tys. W nowym roku był to już 21 tys. zapisanych na zajęcia.
Interes się kręci, a właściciele szkół robią co mogą, aby stale poszerzać grono słuchaczy. Do tego stopnia, że za wiele kierunków uczniowie płacić nie muszą, a część szkół w ogóle nie pobiera czesnego.
Mało tego, płacą im jeśli ściągną do "ławki szkolnej" nową koleżankę, albo kolegę. A jeśli ten utrzyma poziom frekwencji wyższy niż 50 proc., czekają kolejne nagrody i benefity.
W czym więc tkwi tajemnica? W dopłatach z środków publicznych. Jak wyjaśnia "Wyborcza", chodzi o pieniądze wypłacane przez samorząd z rządowej subwencji na oświatę.
Ma ona mobilizować szkoły nie tylko do przyjmowania chętnych i zachęcać do dbania o wykształcenie studentów.
Szkoły dostają dotację co miesiąc za ucznia, który miał co najmniej 50 proc. frekwencji. Dodatkowo dostają pieniądze za tzw. efekt kształcenia potwierdzony świadectwem dojrzałości albo dyplomem kwalifikacji zawodowych, wyjaśnia dziennik.
Problem w tym, że proporcja tych dwóch składowych jest niewspółmierna i szkołom bardziej zależy na liczbie zapisanych do niej uczniów niż efektach. Przykład? Jedna z największych szkół w Warszawie dostała od stycznia do września 2020 r. prawie 2,6 mln zł dotacji naliczanej comiesięcznie dla uczniów, a ok. 80 tys. zł za efekty kształcenia - wskazuje "Wyborcza".
I tu pojawia się pole do nadużyć. Pandemia wymusiła naukę zdalną, frekwencje brano głównie z pierwszego semestru, a organy nadzorcze mają w tej chwili utrudnioną kontrolę. Efekt? Pojawiły się nadużycia, na listach znalazły się "martwe dusze", do dotacji wykazywane były osoby przebywające za granicą, albo dosłownie osoby zmarłe. Wykazały to wyrywkowe kontrole.
Nieuczciwe szkoły wyrosły na pandemii i momentalnie zniknęły. Jak pisze dziennik, pierwsze zawiadomienia właśnie kierowane są do prokuratury w sprawie wyłudzenia dotacji.