Dziennikarz "Super Expressu" na własnej skórze postanowił sprawdzić, co grozi za "puszczenie dymka" w pociągu. Po odpaleniu papierosa w ubikacji, ku jego zaskoczeniu, nic się nie wydarzyło. Pomimo tego, że minęli go konduktor i sprzątaczka.
Teoretycznie w Polsce obowiązuje zakaz palenia w miejscu publicznym. W pomieszczeniach zamkniętych (np. w restauracjach, czy właśnie w środkach transportu zbiorowego) palić można, jeżeli ich właściciel zapewnił odpowiednie bezpieczeństwo oraz komfort dla osób niepalących - przypomina "SE".
W praktyce jednak obowiązek ten wygląda nieco inaczej na kolei. Jak stwierdził anonimowy pracownik PKP, który udzielił komentarza dziennikarzowi, zakaz palenia tytoniu nie obowiązuje, póki nikt nie widzi palącego. -
- Jeśli nawet czuje, ale nie złapie za rękę, to nic się na tych liniach [TLK - przyp. "SE"] nie stanie. Jakbym pana złapał, albo poskarżyłby się inny pasażer, byłby problem - stwierdził pracownik.
Za palenie w miejscu publicznym objętym zakazem grozi mandat 500 złotych. Nieco inaczej ma się sytuacja, gdy podróżujemy pociągami Pendolino (PKP Intercity). Wyposażone są one w czujniki dymu, które w skrajnych przypadkach mogą włączyć alarm i wywołać hamowanie składu.
W takim przypadku delikwent będzie musiał zapłacić mandat w wysokości nawet 1900 złotych. 500 złotych kosztować go będzie palenie, a 1400 - wstrzymanie ruchu kolei.