Czym jest pensja maksymalna? To idea powiązania maksymalnego wynagrodzenia za pracę z płacą minimalną czy przeciętnym wynagrodzeniem. Czyli na przykład możemy ustalić, że prezes przedsiębiorstwa będzie zarabiał maksymalnie sześciokrotność przeciętnego wynagrodzenia miesięcznego w sektorze przedsiębiorstw w ostatnim kwartale poprzedniego roku. Dlaczego akurat tak? Ponieważ właśnie takie rozwiązanie mamy w Polsce. To tzw. ustawa kominowa, która reguluje wysokość zarobków menedżerów przedsiębiorstw i spółek państwowych oraz samorządowych. Do tego, jak to działa w praktyce, jeszcze wrócimy.
Płaca maksymalna. Kto chce ją wprowadzić
Płaca maksymalna jest raczej tematem do akademickich rozważań o sprawiedliwości, podziale dóbr i egalitarnym społeczeństwie. Jednak w tym tygodniu stało się inaczej i awansowała do rangi sporu politycznego. Wszystko przez wymianę zdań na Twitterze. Zaczęło się od projektu maksymalnej emerytury złożonego przez Lewicę. Internauta zapytał ironicznie posłankę Razem Darię Gosek-Popiołek, czy po wprowadzeniu "maksymalnej emerytury" przyjdzie czas na "maksymalną pensję". Posłanka odpowiedziała: "tak". I się zaczęło.
Zobacz też: Expose Morawieckiego. Borys: "premier zapewnił wzmocnienie przedsiębiorców"
"Dziś przedstawicielka partii Razem zasugerowała wprowadzenie w Polsce pensji maksimum, powyżej której nie będzie można zarabiać. Znam ludzi, którzy za Lewicę daliby się pociąć. Niech już zaczynają" – skomentował (również na Twitterze) - muzyk Zbigniew Hołdys.
"Kuriozalny pomysł Razem" - grzmi prawicowy tygodnik DoRzeczy. "Pomysł nie tylko komunistyczny, ale też bandycki" - wtóruje "Bezprawnik".
- W ciągu najbliższej kadencji absolutnie nie mamy takich planów - mówi money.pl posłanka Gosek-Popiołek. - Takich rozmów nie ma także w naszym klubie parlamentarnym - dodaje. Wyjaśnia, że jej wypowiedź na Twitterze to sarkazm, który został odebrany dosłownie.
Płaca maksymalna w praktyce
Na razie na uregulowanie płacy maksymalnej dla wszystkich zatrudnionych nie zdecydowało się żadne państwo. Blisko byli Szwajcarzy, którzy rozważali, czy ustawowo określić, że najwyższa pensja w firmie nie mogłaby przekraczać 12-krotności najmniejszego wynagrodzenia. Ale pomysł przepadł w referendum.
Wróćmy do płacy maksymalnej w polskim wydaniu. Czyli ustawy kominowej. Jej krytycy wskazują, że prywatny biznes płaci więcej. Jeśli więc chcemy, by państwowe firmy były zarządzane przez specjalistów, to musimy im płacić. Zresztą praktyka pokazuje, że pensje w kontrolowanych przez państwo firmach są znacząco różne niż wysokość wskazana w ustawie kominowej. Prezesi podpisują kontrakty menedżerskie, w których zapewniają sobie satysfakcjonujące ich wynagrodzenie.
Głośny był przykład Jakuba Karnowskiego, który jako szef Grupy PKP zarabiał 60 tysięcy złotych miesięcznie. Ale sięgnijmy po nowszy przykład. Gdybyśmy kalkulowali wyłącznie na podstawie ustawy kominowej, to prezes Orlenu w zeszłym roku zarobiłby nieco ponad 325 tys. zł. A zainkasował 867 tys. zł. I to bez premii, która mogła wynieść drugie tyle.
Kilka lat temu z pomysłem płacy maksymalnej wystąpił OPZZ. Związkowcy proponowali, by prezes czy inna osoba otrzymująca najwyższe wynagrodzenie zarabiała co najwyżej 8-krotność pensji najsłabiej opłacanego pracownika. Pomysł jednak upadł równie szybko, jak się pojawił.