- "Zabawki" premiera czeka "tsunami" - mówi w rozmowie z money.pl jeden z polityków Koalicji Obywatelskiej, chcący zachować anonimowość. Te "zabawki" to Polski Fundusz Rozwoju i Bank Gospodarstwa Krajowego, które w poprzednich latach zostały przekształcone w finansowe wehikuły rządu Zjednoczonej Prawicy.
To PFR podczas pandemii finansował miliardami złotych firmy, aby utrzymać miejsca pracy. Z kolei BGK zarządza Funduszem Przeciwdziałania COVID-19, który sponsorował wszelkie wydatki zaordynowane przez premiera, w tym m.in. czeki na różne inwestycje dla samorządów. Teraz po zmianie władzy opozycja zapowiada wielki audyt.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
PFR i BGK na celowniku opozycji
- Nie możemy sobie pozwolić na ciągnięcie tej patologii w kasie państwa. Nasi wyborcy nie wybaczyliby nam tego. Po pierwsze należy stworzyć wielką białą księgę finansów państwa, pokazać ich prawdziwy obraz, wyprać wszystkie brudy na zewnątrz, wszystko powyciągać urbi et orbi. Jak cokolwiek przeoczymy, później pójdzie to na nasze konto i to my dostaniemy po głowie za nie swoje błędy - mówi nam przedstawiciel opozycji.
Na pytania o personalia mówi wprost: - Na to przyjdzie jeszcze czas, ale niestety nie mam dla PiS dobrych wiadomości - ich polityków czeka wielkie pakowanie manatków.
Na czele PFR stoi od lat Paweł Borys, najbliższy współpracownik Mateusza Morawieckiego, wcześniej pracownik PKO BP. - Paweł Borys jest jednym z niewielu w środowisku PiS, który naprawdę zna się na gospodarce i rynkach finansowych. Ale nie moglibyśmy mu zaufać. Nie możemy sobie pozwolić na błędy i pozostawienie u sterów osób z tamtego rozdania, które niszczyło praworządność i przykładało palec do rozkładu finansów publicznych - mówi nam nasz informator.
Wojna frakcji. Próby w PFR
Zmiana władzy wywołuje w PiS-ie popłoch. Prawica drży przed miotłą personalną opozycyjnej koalicji. To wywołuje napięcia wewnątrz i coraz brudniejszą grę frakcji.
Od strony tzw. sasinowców, czyli obozu ministra aktywów państwowych Jacka Sasina od lat walczącego z zapleczem premiera, słyszymy, że w PFR szukają kontaktu do byłego premiera i szefa Banku Pekao Jana Krzysztofa Bieleckiego, czyli osoby związanej ze środowiskiem Platformy. Osoby z PFR mają szukać przez niego dojścia do KO, tak by chociaż spróbować zachować pewne stanowiska.
- To kompletna bzdura - słyszymy z kolei w PFR. - Najbardziej zależy nam na tym, aby do PFR-u przyszedł fachowiec, który nie zniszczy tego budowanego przez lata świetnego zespołu. To profesjonaliści, a nie politycy. A oni się teraz boją, bo pierwszy raz są w sytuacji, kiedy zmienia się zwierzchnik nad taką agencją jak PFR. Dlatego głównym zadaniem jest przeprowadzić zespół przez tę tranzycję w miarę bezstratnie i spokojnie - przekonuje nas wysoko postawiona osoba w Funduszu.
Nasz rozmówca wyraża też nadzieję, że wszelkie audyty wykażą, że "ta część gospodarki jest czysta". - Od dłuższego czasu byliśmy sprawdzani przez nieprzychylną nam Najwyższą Izbę Kontroli i prezes Marian Banaś musiał się wycofywać z niektórych oskarżeń - przypomina nasz informator.
BKG - oczko w głowie premiera
Drugą instytucją, którą chce "przewietrzyć" opozycja, jest Bank Gospodarstwa Krajowego. Na jego czele stoi Beata Daszyńska-Muzyczka, wcześniej dyrektorka w BZ WBK (obecnie Santander Bank Polska), któremu szefował Mateusz Morawiecki. Ona także jest bardzo bliską współpracownicą prezesa Rady Ministrów.
- W BGK prześledzimy wszystkie zapisy i zmiany w funduszach pozabudżetowych. To jest czyste zło. Miliardy złotych wydawane bez żadnej kontroli, poza parlamentem. Wszystkie osoby, które się przyczyniły do tego marnotrawstwa środków i niegospodarności, zostaną pociągnięte do odpowiedzialności - stawia sprawę jasno nasz rozmówca z Trzeciej Drogi.
Program gospodarczy jednego z koalicjantów Trzeciej Drogi - Polski 2050 - opracowywał prof. Paweł Wojciechowski, doradca wielu rządów, były minister finansów i główny ekonomista Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Swego czasu przyglądał się BGK z bliska.
- Obliczyłem, że przy skali 400 mld zł wypchniętych wydatków poza budżet dodatkowy koszt wynosi - bagatela - 3,5 mld zł. I to tylko do końca 2023 r. Dokładniejszą kalkulację przedstawił Instytut Finansów Publicznych, który oszacował, że w okresie zapadalności obligacji wyemitowanych przez BGK/PFR trzeba będzie dodatkowo zapłacić 12,2 mld zł - mówi w rozmowie z money.pl prof. Wojciechowski. - Dlatego oskarżyłem szefa rządu o wielką niegospodarność w tym zakresie - dodaje.
W BGK na stanowisku głównego ekonomisty pracuje również Mateusz Walewski - wcześniej ekonomista w firmie konsultingowej PricewaterhouseCoopers (PwC).
- Mateusz jest typem akademickim. To on wyliczał lukę VAT na ponad 200 miliardów złotych, które później błędnie i z wyrachowaniem wykorzystywał Morawiecki w swoich gierkowskich przemowach o przeganianiu mafii. Chcę jednak powiedzieć, że dział analityczny banku pozwalał na to, co działo się w BGK. Co więcej, publicznie to firmował, choć w kuluarach bywało już różnie. Na pewno nie ostanie się nikt, kto niszczył finanse publiczne naszego kraju - pada kolejny raz zapewnienie od innej osoby z Koalicji Obywatelskiej, znającej korytarze BGK.
Wielkie marnotrawstwo środków
O funduszach pozabudżetowych pisaliśmy w money.pl wiele razy. W ostatnim czasie do banku weszła Najwyższa Izba Kontroli. Ona jako pierwsza sprawdziła, co tak naprawdę dzieje się w Funduszu Przeciwdziałania COVID-19. Wnioski były dalece niepokojące.
Chaos, brak procedur, brak jawności, marnotrawienie środków - tak można by podsumować ocenę NIK. Izba uznała, że 190 mld zł z Funduszu zostało wydanych "w sposób chaotyczny, nieefektywny oraz z pominięciem jawnych i przejrzystych procedur".
Stanisław Jarosz, dyrektor Departamentu Budżetu i Finansów w NIK, mówił kilka tygodni temu, że choć Prezes Rady Ministrów został organem faktycznie zarządzającym Funduszem, to jednak "nie uznał on swojej roli, co doprowadziło do rozproszenia odpowiedzialności i stwierdzonych przez NIK nieprawidłowości".
Jeden wielki chaos w Funduszu Przeciwdziałania COVID-19
W opinii kontrolerów Fundusz stał się narzędziem do finansowania praktycznie dowolnego zakresu zadań, począwszy od zakupu świadczeń opieki zdrowotnej, leków, sprzętu medycznego, a nawet budowę dróg czy zakup śmieciarek, jak również udzielania pożyczek dla podmiotów rynku paliw gazowych.
Ze środków Funduszu Przeciwdziałania COVID-19 finansowano też zadania inwestycyjne jednostek samorządu terytorialnego w ramach programów: Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych, a następnie Programu Inwestycji Strategicznych. W obu programach nie wprowadzono przejrzystych zasad podziału środków. O przydziale pieniędzy decydowały komisje, w których nie było przedstawicieli samorządu terytorialnego.
Ale to nie wszystko. NIK ustaliła też m.in., że pozytywnie rozpatrywano wnioski, które nie spełniały kryteriów. Co więcej, nad pracami komisji nie ustanowiono mechanizmów kontroli i nadzoru.
- Dlatego najwyższy czas zrobić z tym porządek. Będzie bolało, ale warto - podsumowuje nasz rozmówca z opozycji.
Damian Szymański, wiceszef i dziennikarz money.pl