W niedzielny wieczór w TV Trwam minister aktywów państwowych Jacek Sasin przekonywał, że jego resort zabiega o wsparcie dla Polskiej Grupy Górniczej (PGG) ze strony Polskiego Funduszu Rozwoju "na bardzo znaczącą kwotę".
Pieniądze, jak przekonywał Sasin, mają pozwolić firmie przetrwać najbliższe miesiące. Zaznaczył również, że nadal prowadzone są rozmowy o programie naprawczym ze związkowcami.
Jak zapewniał minister, rząd PiS inaczej niż PO-PSL rozwiąże ten problem. "Nie będziemy niczego narzucać siłą. Będziemy rozmawiać do momentu, aż znajdziemy najlepsze rozwiązania" - mówił Sasin. Czy to może oznaczać, że likwidację nierentownych kopalń Grupy rząd odłoży na potem?
O jakich pieniądzach jest mowa? Zarząd Polskiej Grupy Górniczej informował, że wnioskuje o 1,75 mld zł wsparcia z tarczy antykryzysowej zarządzanej przez Polski Fundusz Rozwoju. Czy ostatnie wypowiedzi Sasina oznaczają, że może chodzić o jeszcze inne dodatkowe środki?
Trudne rozmowy
- Regulamin i warunki Tarczy Finansowej PFR dla dużych firm są publicznie dostępne. Są one takie same dla wszystkich firm, które odnotowały straty w związku z pandemią koronawirusa - mówi Michał Witkowski, rzecznik PFR. Okazuje się więc, że dodatkowych pieniędzy nie będzie. Potwierdza to również prezes PFR - wniosek PGG dotyczy 1,75 mld zł.
- Wniosek PGG procedujemy równolegle do rozmów spółki ze stroną społeczną. Nasza analiza jest trochę szersza niż tylko finansowa. Jednak ostateczne decyzje zapadną, gdy plan finansowy będzie znany. Jako że mówimy o pomocy publicznej, plan ten musi pokazywać zdolność spółki do odzyskania rentowności - mówi Paweł Borys, prezes PFR.
Wypłata pieniędzy uzależniona jest więc od realnego planu restrukturyzacji. A na ten na razie zgodzić się nie chcą sami górnicy. Rozmowy ze związkami na temat restrukturyzacji są niezwykle trudne.
- Nawet jak PGG dostanie te 1,75 mld zł, to pozwoli to przetrwać spółce zaledwie do końca roku. To w żaden sposób nas nie uspokaja. Dalej bowiem jest problem z zakontraktowanym przez energetykę, ale nieodebranym od PGG węglem za około 800 mln zł i przyszłymi zamówieniami od spółek energetycznych, na które na razie nie ma widoków - mówi Sebastian Czogała, wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Górników w Polsce.
Powracający plan
Przypomnijmy, że pod koniec lipca medialne przecieki sugerowały, że w planie restrukturyzacji zapisano zamknięcie trzech kopalń w Rudzie Śląskiej - Bielszowice, Halemba, Pokój. Zamknięta miała być również Kopalnia Wujek.
W planie zapisano również czasowe obniżenie wysokości wynagrodzenia pracowników. Związkowcy ostro krytykowali pomysły, które docierały do mediów.
Oficjalny plan Sasin miał zaprezentować na spotkaniu z górnikami 28 lipca w Katowicach. Jednak jak informowaliśmy w money.pl, szef MAP w rozmowach ze związkowcami zapewnił, że koncepcja wymaga korekt i ostatecznie jej nie przedstawił.
- Minister Sasin powiedział, że wiedzą, iż nie ma akceptacji społecznej, zatem nie będzie też miał akceptacji rządowej - mówił nam wtedy Czogała, który uczestniczył w spotkaniu.
Podczas kolejnych rozmów rządzący śmielej komunikowali konieczność zamknięcia nierentownych kopalń, ale górnicy nie zamierzają ustępować.
- Teraz jedynym pomysłem jest likwidacja kopalń. Jednak my możemy się na to zgodzić tylko wtedy, kiedy zapewnione zostaną miejsca pracy w równej liczbie tych zlikwidowanych. Jeśli plan wejdzie w życie, to zatrudnienie straci 7 tys. osób - mówi Sebastian Czogała.
Transformacja, nie rewolucja
Jak dodaje, ma nadzieje, że ciągle aktualne są zapewnienia premiera Morawieckiego, że jak rząd zlikwiduje kopalnie, to zrobi to inaczej, niż robiono to wcześniej.
- Ale jak oni chcą to zrobić? Gdzie te miejsca pracy? Jedyne co chcą zaproponować, to budowa fabryki ogniw fotowoltaicznych. To praca dla jakichś 800-1000 osób. Mówią też, że na Śląsku ma powstać fabryka polskiego samochodu elektrycznego. Ale tu ciągle nie ma szczegółów - mówi Czogała.
Czy PGG ma szansę otrzymać pieniądze przy braku porozumienia z górnikami?
- Przeprowadzałem wiele trudnych restrukturyzacji i jestem przekonany, że to porozumienie uda się zbudować. Trzeba być wrażliwym na koszty społeczne. Sukces transformacji tego sektora zależy od tego, żeby to nie było nagłe działanie, oznaczające zwolnienia tysięcy osób - mówi prezes PFR Paweł Borys.
- Rzecz w tym, żeby to była transformacja, a nie rewolucja. Jestem zwolennikiem konsensusu, ale PFR będzie bazował na planie, który zarząd przedstawi. Dialog ze związkami jest poza nami - dodaje Borys.