Mateusz Morawiecki cieszy się, że obeszło się bez wetowania budżetu Unii Europejskiej i ostatecznie na szczycie w Brukseli zostało zawarte kompromisowe porozumienie ws. mechanizmu "pieniądze za praworządność". Mniej entuzjastycznie do tego, co się stało, podchodzi były wicepremier Janusz Piechociński.
- Ponieśliśmy gigantyczne straty, bo najpierw wywołaliśmy trzęsienie ziemi, a teraz chwalimy się, że je powstrzymaliśmy – mówi w rozmowie z money.pl
Zwraca uwagę na to, że wizerunkowo nasz kraj poniósł ogromne straty.
- Byliśmy postrzegani jako państwo, które przez 25 lat odnosiło sukcesy, a to wszystko się rozbiło przez działania Mateusza Morawieckiego, który nieustannie zmienia narrację. Jedno mówi w Davos, co innego mówił na wiosennym szczycie, a później jeszcze inne deklaracje składał w Warszawie – zauważa.
Ma do rządzących żal o to, że grożąc wetem, nie tylko stygmatyzowali państwa, które wracały Polsce uwagę na nieprzestrzeganie zasad praworządności ("najpierw wrogiem numer jeden byli Niemcy, później Holandia" – mówi), ale przy tym swoją narracją o "złej Unii", która narzuca nam swoje zasady, zniechęcili Polaków do tych struktur.
- Jeśli dziś 60 proc. wyborców PiS porównuje Unię Europejską do ZSRR, to znaczy, że coś bardzo złego się stało po drodze – mówi z żalem.
Dodaje, że PiS przegrał w kilku ważnych obszarach.
- Postawiliśmy na Trumpa, a ten przegrał wybory w USA. Teraz skłóciliśmy się z Unią Europejską. Gdy światu zagraża pandemia, a problemem numer dwa są zmiany klimatyczne, my, Polacy, wzięliśmy się za bary z dotychczasowymi sojusznikami, dla których nie mamy żadnej alternatywy. Bo nie jest nią Orban – mówi.
Przekonuje, że partnerzy europejscy widzą Polskę jako "kraj nieobliczalny i radykalny, który sam ze sobą nie umie dojść do ładu".
- Stanęliśmy murem za interesami Orbana i prowadzimy chyba najmniej praktyczną, najmniej pragmatyczna politykę w UE – podsumowuje.