Jeszcze ponad rok temu wydawało się, że niebo jest limitem dla rynku kryptowalut. 7 stycznia wartość całego rynku wyprodukowanych z niczego niby walut wzrosła do 818 mld dol. Obecnie to tylko 131 mld dol., czyli o 690 mld dol. mniej. Tyle pieniędzy uciekło z rynku.
Wzrost rynku napędzany był analizami, które choć z jakimikolwiek fundamentami nie miały wiele wspólnego, ale na bazie samych wykresów sugerowały, że pójdzie w górę.
Klasyczna bańka mydlana na rynku jednak pękła. Kto uciekł w porę, może się cieszyć. Kto nie uciekł, prawdopodobnie liczy jeszcze na wzrosty czegoś, co realną wartość ma na poziomie poniżej 3 tys. dolarów, a nadal wyceniane jest na prawie 4 tys. dol. Mowa oczywiście o najpopularniejszej kryptowalucie, czyli bitcoinie.
W połowie grudnia cena zeszła do 3,2 tys. dolarów, by drugiego stycznia odbić do 3,8 tys. dol. W ciągu listopada i grudnia spadła o ponad 40 proc., prawie 60 proc. w drugiej połowie ubiegłego roku, a o prawie 80 proc. w ciągu całego 2018 roku. Wartość rynkowa wszystkich bitcoinów zeszła obecnie do 66 mld dol.
Przypomnijmy, że w szczytowym momencie, tj. 19 grudnia w walutę włożono nawet 320 mld dol. Ci, którzy wycofali się z bitcoinów dzień zanim kontrakty futures weszły do notowań na giełdzie Chicago Mercantile Exchange (19 grudnia), mogą się nazwać „rynkowymi ekspertami”. Wzrosty pod debiut na największej giełdzie towarowej świata wyprowadziły kurs bitcoina na nonsensownie wysokie poziomy.
Pierwszy sygnał do spadków dała wypowiedź ministra finansów Korei Południowej - Kim Dong-Yeona. Zadeklarował w styczniu ub. roku, że ma zamiar wprowadzić pakiet środków celem ograniczenia szaleństwa inwestycji kryptowalutowych. Koreańczycy w szaleństwie prześcignęli wszystkich. Płacili nawet powyżej 14,5 tys. dol. za bitcoina. Drożej już nie było.
W maju ubiegłego roku kolejny cios w bitcoina wystosował guru giełdowy Warren Buffet, który stwierdził, że to aktywo, które nic nie tworzy. Nazwał nawet kryptowaluty „trutką na szczury do kwadratu”. Stwierdził, że kupowanie bitcoina nie ma nic wspólnego z inwestowaniem.
Pod koniec października cios, dający jak się później okazało knockdown, zadał szef JP Morgan, Jamie Dimon. Nazwał kryptowalutę „oszustwem”, mówiąc, w delikatnym tłumaczeniu, że nie zapłaciłby nawet grosza za bitcoina. Takie dosadne sformułowania były już wcześniej. Nazywał nawet kupujących bitcoina „głupcami”. Ale tym razem wybrzmiały szczególnie mocno. Wcześniej tłumaczone były przez fanów bitcoina, że „znowu banki atakują coś, co może im odebrać władzę”. W szaleństwie wzrostów notowań każdy argument jest dobry, żeby podtrzymać wzrosty.
Samą technologię banki i owszem zaczęły wykorzystywać. Tyle że nie ma żadnego powodu, by wykorzystywać akurat przewartościowanego kilkukrotnie bitcoina.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl