Dokument, który widzieliśmy, miał powstać na zamówienie kręgu decyzyjnego Prawa i Sprawiedliwości. To analiza dotycząca sytuacji gospodarczej i związanych z nią nastrojów społecznych w roku wyborczym 2023. Wnioski nie są dla nas pocieszające.
Analiza premiera dot. PKB Polski w 2023 r.
- W jednym ze scenariuszy wzrost gospodarczy Polski na przełomie lat 2022-23 zacznie hamować i może w dalszej części wyborczego roku spaść poniżej potencjału naszej gospodarki, to znaczy do ok. 2-3 proc. Nie jest to scenariusz skrajny, bo w nim może wystąpić nawet recesja, ale ona nie byłaby politycznie aż tak zła, jak trwanie w niższym wzroście i podwyższonej inflacji. Premier już się z tymi danymi zapoznał - mówi nam osoba z najbliższego otoczenia premiera Morawieckiego.
Jak wyjaśnia, recesja musiałaby zostać spowodowana przez kolejne, jeszcze groźniejsze, odmiany koronawirusa, bądź szok w jednym z głównych sektorów gospodarek ("ale to musiałby być jakiś czarny łabędź") i nie dotyczyłaby jedynie Polski. A to oznaczałoby z kolei uruchomienie kolejnych środków pomocowych, przyzwolenie na rozluźnienie finansów (w szczególności reguły wydatkowej), zmroziłoby inflację oraz, co najważniejsze, taka sytuacja dawałaby możliwość rządzącym zrzucenia odpowiedzialności na "czynniki zewnętrzne".
- Drugi scenariusz jest znacznie bardziej prawdopodobny i nie jest najlepszy do politycznej konsumpcji - dodaje. Dlaczego? Pytamy o to kolejną osobę zaznajomioną ze sprawą.
- Najgorsze jest zmęczenie wyborców w "amorficznej" sytuacji, czyli niby recesji nie mamy, ale wzrost tak przysiadł, że odbija się na nastrojach społecznych. Do tego nasze analizy pokazują, że będzie niezwykle trudno w roku wyborczym, w kontekście również kolejnych impulsów popytowych (chodzi o możliwe nowe programy społeczne - przyp.red.), sprowadzić inflację do celu, bo ta bazowa (z wyłączeniem cen energii i żywności - przyp.red.) po prostu nie zdąży jeszcze zareagować na obniżający się wzrost PKB. Wymagałoby to mocnego schłodzenia gospodarki już w przyszłym roku. A na to nie możemy sobie pozwolić. Jesteśmy trochę w sytuacji bez wyjścia. Coś za coś - przekonuje w rozmowie z nami urzędnik jednego z resortów gospodarczych, który prosi o anonimowość.
Inflacja będzie dla nas wciąż uciążliwa
Rzeczywiście, sytuacja w 2022 r. mocno dotknie portfeli Polaków. Średnioroczna inflacja może wynieść nawet 6 proc., czyli więcej niż w tym roku. Z kolei wzrost PKB może słabnąć z każdym kolejnym kwartałem. Polacy wejdą więc w 2023 r. wymęczeni, a rok wyborczy nie będzie dużo lepszy. NBP w listopadowej projekcji spodziewał się wzrostu cen na poziomie powyżej 3 proc., ale te szacunki mogą być już nieaktualne.
Według PKO BP średnioroczna inflacja w 2022 r. wyniesie 6,4 proc. r/r i będzie niższa przez wprowadzoną tarczę antyinflacyjną. Jak jednak zaznaczają ekonomiści największego banku w Polsce, "ograniczony w czasie charakter działań spowoduje efekt niskiej bazy w pierwszym półroczu, co w całym 2023 r. może podnieść inflację do 4,9 proc. względem wcześniej prognozowanych 4,5 proc.". To wciąż znacznie powyżej 2,5 proc. celu inflacyjnego Narodowego Banku Polskiego.
Ich koledzy z ING nazywali z kolei tarczę rządową "gaszeniem pożaru benzyną" ze względu na proinflacyjne zachęty dla społeczeństwa (na przykład złotówka za złotówkę w kwestii dopłat dla najbiedniejszych, na czym ma skorzystać nawet 7 mln rodzin). Im więcej takich "prezentów" dla elektoratu, tym gorzej dla nakręcania się cen w kraju. Rysuje się nam w ten sposób sytuacja, w której nie ma prostych rozwiązań.
Najważniejsze jednak w tym wszystkim jest to, że zdaniem ekonomistów inflacja w kolejnych miesiącach zmieni swoją strukturę - czynniki zewnętrzne, czyli te związane przede wszystkim z pandemią i szokami w handlu, zejdą na drugi plan. Na pierwszy za to wysunie się niepokojący proces, który niebywale trudno zatrzymać - chodzi o spiralę płacowo-cenową, napędzaną brakiem rąk do pracy, presją na wzrost wynagrodzeń i rosnącymi oczekiwaniami inflacyjnymi. Choć rząd liczy, że tarcza osłonowa te oczekiwania obniży, jest to na razie jedynie myślenie życzeniowe. Obecne badania na ten temat są bowiem alarmujące.
Narodowy Bank Polski wskazuje, że odsetek firm prognozujących podwyżki wynagrodzeń wzrósł do 44 proc. - to najwyższy odczyt w historii badania. Na analogiczne trendy wskazują badania koniunktury konsumenckiej GUS – ponad 45 proc. gospodarstw domowych oczekuje utrzymania się inflacji w kolejnych miesiącach. Te dwa badania jasno wskazują, że rosnące oczekiwania inflacyjne i rosnąca presja płacowa mogą grać kluczowe role w "budowaniu" inflacji przez kolejne miesiące.
"Może dobić nawet cena masła"
W takim otoczeniu walka ze wzrostem cen będzie niezwykle trudna. Narodowy Bank Polski, chcąc go zdusić, musiałby znacznie bardziej podnieść stopy procentowe, niż to się do tej pory zakłada. A to z kolei odbiłoby się negatywnie na gospodarce. Niektórzy specjaliści z doświadczeniem w administracji publicznej stawiają sprawę jasno - prof. Glapiński już błędy popełnił, ignorując inflację na przełomie 2019-20 r. oraz przez większą część tego roku. Teraz jedynie można co najwyżej ograniczać straty, bo po stronie rządu będzie ciężko się spodziewać zakręcenia kurka z pieniędzmi.
- Nie jest żadną nowością, że cenowy szok będzie gościł przy wigilijnych stołach rodaków. Jedyna nadzieja w cenach paliw i gazu. Na wiosnę mogą one spaść i to obniży inflację. Ale w 2023 r. wzrost cen wciąż będzie powyżej celu NBP (2,5 proc. - przyp.red.). Media mogą się wtedy trochę znudzić tym tematem, ale wchodząc w szczegóły odczytów, pojedyncze grupy produktów mogą rosnąć z dwucyfrową dynamiką, np. masło czy mięso. Media na pewno te wątki podchwycą. Wymęczony elektorat może być na to podatny. Innymi słowy, w tak niesprzyjających warunkach może nas politycznie dobić nawet rosnąca cena masła - wyjaśnia nasz informator.
Rząd w tej układance jest więc w wyjątkowo niekomfortowej sytuacji. Z jednej strony wysoka inflacja jest mu bardzo nie na rękę, a prawdziwa walka z nią oznaczałaby zbyt mocne hamowanie gospodarki. Z drugiej ekipa Morawieckiego znajduje się w politycznym klinczu - obniżeniu cen pomógłby mocniejszy złoty i większa przewidywalność legislacyjna.
Na obu odcinkach rząd zawodzi - pieniędzy z KPO wciąż nie ma, a sprawa rozwiązania kwestii sądownictwa wisi na większości sejmowej, która się chwieje w posadach. Także niedopracowanie Polskiego Ładu, dodatkowe obciążenia dla przedsiębiorców i wieloletnie zaniedbania w inwestycjach będą wspierać przerzucanie wyższych kosztów na Polaków (więcej pisaliśmy o tym TUTAJ).
Remedium? Niech Polacy wybiorą wcześniej
Jakie jest więc najlepsze polityczne rozwiązanie na te dylematy? - Wśród rekomendacji wraca temat wcześniejszych wyborów - mówi nasz rozmówca. Najlepiej na połowę przyszłego roku.
- Wtedy już najprawdopodobniej spłyną pierwsze pieniądze z KPO i wciąż będą środki na złagodzenie wzrostu cen. Ostatnio premier mówił, że tarcza może zostać przedłużona, jeśli ceny w II czy III kwartale nie spadną. W wakacje opadną również emocje związane z COVID-em - przewiduje.
Dopowiada, że Nowogrodzką zajmuje obecnie gaszenie pożarów politycznych, a nie gospodarczych. - To się jednak może szybo zmienić - ostrzega.
- Wśród ciężkich najbliższych 24 miesięcy kolejne 6 może okazać się jeszcze najmniej dotkliwe. Zobaczymy, jaka będzie decyzja polityczna w tej kwestii - kończy.
Gdyby rząd zdecydował się na przyspieszone wybory, byłby to powrót do 2007 roku, kiedy PiS również wybrało taki scenariusz. Ten ruch się jednak partii Jarosława Kaczyńskiego nie opłacał, bo wygrała Platforma Obywatelska, która wraz z PSL utworzyła rząd. Gdyby sytuacja powtórzyła się i teraz, byłoby to prawdziwe polityczne trzęsienie ziemi.
Do czasu publikacji artykułu Ministerstwo Finansów nie odniosło się do pytań money.pl w tej sprawie.