Sprawa tzw. dworu prezesa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego, a w szczególności zarobków i roli pań: Kamili Sukiennik i Martyny Wojciechowskiej zaczyna PiS kosztować politycznie tyle, ile sprawa nagród przyznawanych ministrom w rządzie Beaty Szydło – mówi "Wyborczej” jeden z polityków partii rządzącej.
Informator dziennika z kręgu prezesa Jarosława Kaczyńskiego twierdzi, że z Nowogrodzkiej wyszedł sygnał, że najbliższe współpracownice Adama Glapińskiego mają zniknąć z Banku. Według informacji "Wyborczej", sam prezes NBP i od 30 lat współpracownik Kaczyńskiego specjalnie się tym nie przejmuje.
- Nie da się go zwolnić, a to nie jest typ Mariusza Błaszczaka czy Marka Suskiego, którzy są wiernymi żołnierzami. On ma kadencję do 2022 r. i nawet jeśli PiS przegra wybory, to PO też go nie wyrzuci, bo nie ma takiej możliwości ustawowej – twierdzi informator ”Gazety Wyborczej”.
Jednak, jak twierdzi prof. dr. hab. Witold Orłowski w rozmowie z Wiadomościami WP, formalnie Jarosław Kaczyński ma możliwość ukrócenia gigantycznych zarobków pracowników NBP, podobnie jak zareagował na kryzys z nagrodami dla posłów.
Jak? Zmieniając ustawę o NBP. Bowiem to właśnie tam zapisane są zasady kreowania polityki płacowej i kadrowej w NBP. – Choć wszelkie zmiany byłyby w moim przekonaniu wysoce szkodliwe – uważa prof. Orłowski.
Finanse w Narodowym Banku już zaczęła Najwyższa Izba Kontroli. Jak zapowiedział prezes NIK, jeszcze w tym roku skontrolowane zostaną wynagrodzenia wszystkich pracowników w tym i prezesa Glapińskiego.
Tymczasem posłowie Kukiz 15 już zapowiedzieli złożenie do prokuratury podejrzenia popełnienia przestępstwa niegospodarności przez szefa NBP.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl