Zjednoczona Prawica szuka koalicjantów, by zdobyć sejmową większość. Powodzenie tej misji graniczy z cudem, dlatego prawdopodobnie władzę obejmą Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga i Nowa Lewica.
Zdaniem ekonomistów, łatwo rządzić nie będzie, bo choć gospodarka na pierwszy rzut oka jest w niezłym stanie, to wymaga głębokich przemian.
— Rząd PiS spił śmietankę. Zostawia gospodarczy okręt z niewymienionym olejem w silniku, nadwyrężonymi mechanizmami i zdemotywowaną załogą. Niby wszystko działa, ale ryzyko poważnej awarii wzrosło — ocenia Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Obiecujące wskaźniki. Liczby nie rozwiązują problemów
Spójrzmy na liczby. Według unijnych prognoz polska gospodarka, której wartość w 2022 r. przekroczyła 3 bln zł, w tym roku urośnie o 0,4 proc., a w przyszłym i kolejnym — odpowiednio o 2,7 i 3,2 proc.
Zdaniem ekspertów z Polskiego Instytutu Ekonomicznego odbicie będzie powolne. Na eksporcie cieniem będą się kłaść słabe perspektywy rozwoju Unii Europejskiej, natomiast wzrostowi konsumpcji Polaków sprzyjać będą wydatki fiskalne państwa.
Jeśli chodzi o dynamikę PKB, mamy pierwszy kwartał wzrostów. Gospodarka zaczęła rosnąć, inflacja spada, a więc zaczną rosnąć płace realne. Wszystko wskazuje, że w końcu ruszą inwestycje. Mamy postęp w sprawie Krajowego Planu Odbudowy (KPO). Coś zaczyna się dziać w samorządach, a firmy, które śpią na gotówce, wyprzedały się z zapasów i powoli powinny zacząć inwestować — analizuje dr hab. Jacek Tomkiewicz, prof. Akademii Leona Koźmińskiego (ALK).
Jest też druga strona medalu: finanse publiczne. Według naszych rozmówców będą one kulą u nogi nowego rządu.
Strategia zarządzania długiem publicznym pokazuje, że jedziemy po bandzie. Według metodyki Eurostatu dochodzimy do 59 proc. PKB (utrzymywanie poziomu długu publicznego przekraczającego wartość 60 proc. PKB daje podstawę do uruchomienia procedury nadmiernego deficytu przez Unię — przyp. red.). Jeśli nowy rząd przejmie się tym na poważnie i zacznie ciąć wydatki, to nie wiemy, czy koalicja przetrwa — mówi prof. ALK.
Z kolei Sobiesław Kozłowski, ekspert Noble Securites, nie ma wątpliwości, że nasze potrzeby pożyczkowe oraz koszty obsługi długu będą rosły.
— 225 mld zł zrolowanych obligacji w tym roku to relatywnie sporo, a przeszłoroczne wybory samorządowe i do Parlamentu Europejskiego nie będą sprzyjały zaciskaniu pasa. Poważnie grozi nam procedura nadmiernego deficytu — ostrzega.
Nasza wiarygodność finansowa będzie bardzo istotna, żeby przekonać inwestorów do pożyczenia pieniędzy właśnie nam. Od tego będzie zależeć przyszłość naszej gospodarki — uważa Kozłowski.
Bez zaciskania pasa się nie obejdzie. Według prof. Tomkiewicza należałoby wycofać się z niektórych obietnic wyborczych, w szczególności z podniesienia kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł. Jego zdaniem, skorzysta na tym głównie klasa średnia, a najbiedniejsi i tak zarabiają poniżej kwoty wolnej. W konsekwencji spadną dochody publiczne, w tym samorządów.
Trzy silniki wzrostu gospodarczego. Wszystkie powoli gasną
Jak uważa ekonomista Pracodawców RP, nasze podstawowe silniki wzrostu gospodarczego powoli się wyczerpują. Pierwszy z nich to dynamiczny wzrost liczby ludzi w wieku produkcyjnym. W relatywnie niedługim okresie zatrudnienie skokowo wzrosło z 13 do 17 milionów osób. Obecnie trend jest odwrotny, a nasze społeczeństwo z roku na rok będzie się kurczyć. Najpierw ubędzie dramatycznie wielu ludzi w wieku produkcyjnym, a następnie ludzi ogółem. Według szacunków naszego rozmówcy na trzech konsumujących przypadnie zaledwie jeden pracownik.
Drugi silnik to wieloletnia implementacja rozwiązań zachodnich. Zdaniem Sobolewskiego i w tym przypadku potencjał wzrostu się wyczerpał. Obecnie trwa nowy wyścig, innowacyjno-technologiczny, gdzie Polska jest na szarym końcu.
Trzeci silnik to wspólny rynek, dzięki któremu produkty polskich firm mogą konkurować w krajach UE. Według Sobolewskiego on również zaczyna szwankować. Jak tłumaczy, w globalnej gospodarce narastają tendencje protekcjonistyczne (ochrona produkcji i handlu krajowego przed konkurencją zagraniczną), a nasza konkurencyjność słabnie. W regionie jesteśmy lepsi tylko od Rumunii.
Inwestycje na rozpęd? Ekonomista nie ma wątpliwości
Zdaniem ekonomisty odpowiedzią na powyższe wyzwania powinny być wspominane już wyżej inwestycje.
Potrzebujemy zastępować kurczące się zasoby na rynku pracy automatyzacją i robotyzacją procesów produkcyjnych, żeby nie tracić tempa wzrostu gospodarczego. Gdybym miał to zobrazować, powiedziałbym, że zamiast rąbać drzewo tępymi siekierami, można je naostrzyć albo zainwestować w piły mechaniczne, dzięki czemu tą samą liczbą drwali jest się w stanie wykonać więcej pracy — porównuje Sobolewski.
Zwraca uwagę, że inwestycje i aktywność zawodowa stały się priorytetem na świecie. Tymczasem my — porównuje Sobolewski — wprowadzaliśmy programy socjalne, które częściowo zniechęcają ludzi do pracy, a także doprowadziliśmy do sytuacji, w której udział inwestycji w PKB Polski wynosi zaledwie 17 proc. W ciągu kilku ostatnich lat zaliczyliśmy inwestycyjny regres, przez co plasujemy się w ogonie unijnego peletonu.
Średnia unijna wynosi tymczasem 22 proc. W "Strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju", nazywanej potocznie "wielkim planem Morawieckiego", zakładano wzrost inwestycji do poziomu 25 proc. PKB. — w przeciwnym razie grozi nam wpadnięcie pułapkę średniego rozwoju. Z porażki na tym polu ustępujący rząd tłumaczy się pandemią COVID-19 i wojną w Ukrainie. Gdy jednak spojrzymy na Czechy, Węgry czy Rumunię, których te bolączki również nie ominęły, to zobaczymy, że w ich przypadku wskaźniki wahają się od 25 do 28 proc. PKB.
Pieniądze na inwestycje. Unia odkręci kurek
Wraz ze zmianą władzy do Warszawy z Brukseli napływają pierwsze dobre wieści dotyczące funduszy unijnych. W ramach KPO powinniśmy otrzymać ok. 260 mld zł (blisko 60 mld euro). Pieniądze pomogą zmniejszyć nasz inwestycyjny deficyt, ale szybko nie rozwiążą problemu.
Mamy lukę inwestycyjną wynoszącą ok. 1 bln zł (ok. 250 mld zł rocznie), powstałą wskutek 5-letnich zaniedbań. Przykładowo, w 2022 r. inwestycje wyniosły 500 mld zł (17 proc. PKB), a zgodnie z założeniami rządu PiS powinny wynieść 750 mld zł (25 proc.) — szacuje ekonomista Pracodawców RP.
W najbliższym czasie możemy dostać zaliczkę z KPO w wysokości ok. 22 mld zł. Środki mają zostać przeznaczone na transformację energetyczną oraz odejście od paliw kopalnych z Rosji. Aby dostać resztę pieniędzy, musimy spełnić konkretne warunki, a czego nie zrobił rząd PiS.
Zdaniem ekonomisty musimy zredukować emisyjność naszej gospodarki. Wylicza, że energetyka jądrowa będzie kosztować 400 mld zł, z kolei modernizacja sieci energetycznych, abyśmy mogli przejść na energię ze źródeł wiatrowych i słonecznych, to wydatek rzędu 150 mld zł. Oznacza to, że inwestycje są potrzebne nie tylko w energetyce.
Konsumpcja napędza wzrost. Nie zawsze jest zdrowa
Jeśli dalej będziemy bazować na popycie wewnętrznym, a nie będziemy w odpowiednim tempie budować mocy wytwórczych, to — zdaniem Sobolewskiego — prędzej czy później pojawi się nam deficyt na rachunku obrotów handlowych. Innymi słowy: okaże się, że kupujemy za granicą to, co sami powinniśmy byli wytworzyć.
Jeśli chodzi o eksport towarów i usług, rząd PiS w 2015 r. miał bardzo dobre warunki i prognozy gospodarcze. Kierunek rozwoju był właściwy, ale zmieniliśmy go i straciliśmy impet. Jeśli za chwilę nie wrócimy na właściwe tory, jeśli dalej będziemy koncentrować się na wydawaniu pieniędzy i nie zaczniemy inwestować, to będzie źle — ostrzega Sobolewski.
Ekonomista obawia się, że konsumpcja wewnętrzna będzie w coraz większym stopniu zaspokajana importem. Wówczas spadnie eksport, a przyszłoroczny wzrost gospodarczy będzie mniejszy od prognozowanego. Według Sobolewskiego wyniesie ok. 2,5 proc. PKB, dlatego lepiej, żeby gospodarka obrała kurs na stanie się "europejskim tygrysem", inwestującym i ekspansywnie eksportującym.
Karolina Wysota, dziennikarka money.pl