Informacje o pozbywaniu się partyjnych lokali potwierdziło nam kilku działaczy PiS. - Z centrali wyszła dyspozycja o wypowiedzeniu umów na lokale partyjne. Co prawda opłacane jest to ze składek członkowskich, jednak jest to traktowane jako zobowiązanie stałe centrali, a ta chce wykazać lepszą zdolność kredytową w rozmowach z bankiem o spłacie kredytu, z czym aktualnie jest kłopot - twierdzi jeden z naszych rozmówców z partii Jarosława Kaczyńskiego.
- Przy układaniu się z bankiem (według doniesień "Newsweeka" jest to PKO BP - przyp. red.) trzeba pokazać jakiś plan restrukturyzacji struktur - przyznaje inny rozmówca. Kolejna osoba, z którą rozmawialiśmy, przekonuje, że sytuacja jest bardziej złożona. - Chcemy bardziej oprzeć się na biurach poselskich i pozbyć się siedzib partii. Taki plan był rozważany wcześniej - zapewnia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
O sprawę pytamy Henryka Kowalczyka, ważnego polityka Prawa i Sprawiedliwości i skarbnika partii.
Rzeczywiście umowy na część lokali będą wypowiadane. One i tak powstawały przy strukturze partyjnej opartej o sto okręgów senackich, więc są już nieaktualne - wskazuje.
PiS przyspiesza porządki
Jak przyznaje, tego rodzaju porządki w strukturach partii były planowane na jesień, ale w związku z aktualną trudną sytuacją finansową partii pewne decyzje trzeba było przyspieszyć. Kowalczyk dodaje, że takich partyjnych lokali w sumie jest kilkadziesiąt w skali kraju. Ostaną się tylko te, które są "w ważnych miejscach i które zdaniem struktur partii mogą być przydatne na przyszłość".
Inny nasz rozmówca z PiS widzi najbliższą finansową przyszłość partii w czarnych barwach. - Bank jest państwowy i trudno tam o obiektywne czynniki. Obecna większość rządząca postanowiła mocno w nas uderzyć przed kampanią prezydencką. Jeśli przez kilka miesięcy nie będzie kasy, to przewaga kandydata drugiej strony będzie poważna. Kampania prezydencka jest bezzwrotna, dlatego miała być całkowicie finansowana ze zwrotu na kampanię parlamentarną. Zwrotu, którego wciąż nie dostaliśmy - wskazuje rozmówca z Nowogrodzkiej.
Na zbliżającą się kampanię PiS być może będzie potrzebować znaczących środków, bo w partii słychać doniesienia, że kandydatem może być ktoś spoza aktualnej giełdy nazwisk, a więc mniej medialnie zgrany. A to oznacza, że wypromowanie takiej osoby może być droższe niż kampania kogoś, kto jest na pierwszej linii politycznego frontu.
O tym, że PiS próbuje wynegocjować z PKO BP nowy harmonogram spłat kredytu zaciągniętego na sfinansowanie kampanii, "Newsweek" napisał we wtorek. Z jego ustaleń wynika, że "kasa partii świeci pustkami", a jednocześnie bank domaga się spłaty kredytu i od sierpnia zaczął nakładać karne odsetki. Sam bank nie udziela informacji, zasłaniając się tajemnicą bankową.
PKW zwleka z decyzją
Źródłem problemu jest brak decyzji Państwowej Komisji Wyborczej (PKW) w kwestii sprawozdania wyborczego komitetu PiS. Wszystko przez liczne doniesienia - zgłaszane przez obecny rząd i opisywane przez media - o tym, że partia Kaczyńskiego wydała wielokrotnie więcej na prowadzenie kampanii, niż wynoszą dozwolone limity. Miała się wspomagać zasobami państwowymi (publiczne środki np. z Funduszu Sprawiedliwości, organizowanie pikników rządowych czy zasobów kadrowych instytucji, takich jak RCL, do prowadzenia kampanii).
Pierwotnie decyzja PKW miała zapaść w połowie lipca, następnie termin został przesunięty na koniec zeszłego miesiąca, a aktualna data to 29 sierpnia. Przy czym nie ma stuprocentowej gwarancji, że decyzja faktycznie zapadnie i nie będzie kolejnego odroczenia. - Codziennie do PKW wpływają jakieś materiały o domniemanych nieprawidłowościach. A co jeśli coś istotnego wpłynie tuż przed posiedzeniem? PKW ma obowiązek taki materiał przeanalizować i się do niego odnieść - zwraca uwagę nasz rozmówca zbliżony do PKW.
Na ostatnią kampanię PiS wydał 38,7 mln zł, a zaciągnięty kredyt opiewa na 15 mln zł. Jak tłumaczy nam Henryk Kowalczyk, chodziło o spłatę nie pojedynczej raty, ale całego zobowiązania. - Tak by się stało, gdybyśmy dostali dotację na mocy decyzji PKW - podkreśla polityk. Jego zdaniem PKW, nie podejmując tak długo decyzji w sprawie rozliczenia kampanii PiS, łamie prawo i ulega naciskom politycznym.
Nasi rozmówcy z partii Jarosława Kaczyńskiego nie wykluczają pozwów sądowych przeciwko poszczególnym członkom PKW. - Zrozumielibyśmy nawet odsunięcie decyzji PKW na koniec lipca, ale przesuwanie jej na koniec sierpnia, by zbierać jakieś nieweryfikowalne donosy, to działanie pozaprawne. Tak tego nie zostawimy - zapowiada polityk PiS.
"Na pewno mają zachomikowane środki"
Nasz rozmówca z koalicji rządzącej zakłada, że kasa partyjna PiS jest pusta, ale tylko w teorii. - Oni na pewno mają zachomikowane środki w różnych miejscach, zwłaszcza ekipa Morawieckiego. Z głodu nie umrą - przekonuje.
Podobnie sprawę widzi Miłosz Motyka (PSL), wiceminister klimatu. - Jak zrobią zapowiadaną zrzutkę na partię, to szybko zbiorą jakieś środki. Nie po to nominaci PiS byli instalowani w różnych miejscach, by w trudnej sytuacji nie rzucili koła ratunkowego partii. Ich nominacje to była taka polisa ubezpieczeniowa na przyszłość. Teraz będą dosłownie spłacać dług wobec partii - ocenia.
Ile realnie może stracić PiS
Zresztą powyborcza kara finansowa albo może nie mieć finalnie miejsca, albo okazać się dużo niższa, niż można byłoby się spodziewać. Po pierwsze, jeśli decyzja będzie nie po myśli PiS, partia zapewne odwoła się do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN. A ta może uchylić decyzję PKW i nakazać ministrowi finansów wypłatę środków (o ile ten uzna orzeczenie tej izby, gdyż nie jest ona respektowana przez europejskie trybunały - wtedy jednak spór wejdzie na zupełnie inny poziom).
Po drugie, zasady naliczania kar na komitet i partię polityczną dopuszczającą się nadużyć wyborczych są skonstruowane tak, że finalnie kara może okazać się nieduża. Wszystko bowiem zależy od tego, ilu nieprawidłowości - według swojej metodologii - doliczy się PKW.
Aby w ogóle myśleć o odrzuceniu sprawozdania, PKW musi wykazać co najmniej 1 proc. nieprawidłowo wydanych przez komitet środków. W przypadku komitetu PiS to ok. 387 tys. złotych i - jak niedawno pisaliśmy w money.pl - jest spora szansa, że PKW doliczy się dużo wyższej kwoty, bazując choćby na materiałach nadesłanych przez Rządowe Centrum Legislacji oraz instytut badawczy NASK (w sumie ponad 700 tys. zł).
Zakładając, że - na przykład - według PKW nieprawidłowo został wydany 1 mln złotych, konsekwencja jest taka, że po pierwsze dochodzi do przepadku korzyści w tej wysokości na rzecz Skarbu Państwa w egzekucyjnym postępowaniu administracyjnym. Po drugie, pomniejszana jest dotacja, stanowiąca zwrot kosztów kampanii - mowa o trzykrotności stwierdzonych nieprawidłowości, ale nie więcej niż 75 proc. poniesionych przez komitet wydatków.
W naszym przykładzie oznacza to przycięcie dotacji o 3 mln zł. Odrębną sprawą jest kwestia corocznej subwencji partyjnej (PiS liczy na ok. 26 mln zł), gdzie również byłaby mowa o jej przycięciu o 3 mln zł, choć eksperci od prawa wyborczego nie mają pewności, czy na gruncie Kodeksu wyborczego mowa o jednorazowym przycięciu subwencji wypłacanej w danym roku, czy o corocznym jej korygowaniu aż do końca bieżącej kadencji Sejmu.
Tomasz Żółciak, dziennikarz money.pl