Nie 5,1 proc., ale 4,6 proc. wyniósł według pomiaru money.pl wzrost gospodarczy w ubiegłym roku. Tak, wiemy, wzrost produktu krajowego brutto GUS wyliczył na 5,1 proc. Według Eurostatu było nawet 5,4 proc. Tyle, że sam wskaźnik PKB robi się mało wiarygodny, jeśli się przyjrzeć dokładniej temu, jak jest liczony.
Jak pisaliśmy niedawno, dane o bilansie handlowym, które wpływają na PKB są niepewne. Niemiecki urząd statystyczny Destatis twierdzi, że Niemcy mieli w 2018 roku z Polską nadwyżkę eksportu nad importem 8,1 mld euro, a polski GUS podaje, że to my mamy 11,6 mld euro nadwyżki. W obu krajach bilans handlu zagranicznego poprawia wskaźnik wzrostu PKB.
Z innej beczki, przypomnijmy temat "zielonej wyspy" za czasów, gdy stery rządu trzymał Donald Tusk. Wówczas polski premier chwalił się, że wszędzie spada, a u nas rośnie.
Ktoś, kto uważniej przyjrzał się danym, widział, że to wszystko brało się z wielkiego wzrostu zadłużenia. Pożyczone pieniądze wrzucono w gospodarkę, by nakręcić w kryzysie koniunkturę.
Choć były efekty w postaci wzrostu PKB, to ten transfer miał większą wartość niż same efekty (sic!), czyli wzrost produktu. Deficyt finansów publicznych (general government) wynosił po 100 mld zł rocznie w latach 2009-2010. Kwota gigantyczna, za którą państwo ratowało wzrost.
Pływalnie i opery rosną, a ludzie biednieją
By nakręcić gospodarkę można budować na kredyt pływalnie czy opery w każdej gminie, do których potem trzeba dopłacać z podatków. Można też przepłacać za ekrany na autostradach. Pytanie czy można traktować to objaw wzrostu ekonomicznego? To bardziej korzystanie z efektów wzrostu, niż sam wzrost.
We wskaźniku PKB takie działanie władz będzie uznane za pozytywne, czyli im więcej rząd bierze kredytów, by nakręcić wzrost, tym dla wskaźnika lepiej. Dla wskaźnika może tak, ale dla gospodarki raczej nie.
Czytaj też: Wzrost PKB poniżej 5 proc. GUS weryfikuje dane
Uznanie PKB za główny miernik gospodarki wydaje się w tym kontekście śmieszne. Ale może jest jak z powiedzeniem Churchilla o demokracji - nic lepszego nie wymyślono. Money.pl postanowiło spróbować zmierzyć się z tematem, podchodząc do niego z innej strony.
W naszej metodzie uznaliśmy, że najlepszym miernikiem będzie to, jakie pożytki (zyski) gospodarka przynosi. Na listę "pożytków" wpisaliśmy: wynagrodzenia ludzi, świadczenia społeczne w tym emerytury oraz zyski przedsiębiorstw pomniejszone o deficyt finansów publicznych (lub powiększone o nadwyżkę, jeśli kiedyś się zdarzy). Wszystkie te kwoty liczymy w wartościach netto. By sprawdzić realne tempo wzrostu korygujemy to jeszcze o inflację.
W dużym skrócie: jeśli więcej pieniędzy idzie na zarobki ludzi, na emerytury i jeśli więcej pieniędzy zarabiają firmy - wtedy można mówić o prawdziwym wzroście. A to skorygować trzeba o życie na kredyt, czyli minus w finansach publicznych.
Taki wskaźnik wydaje się być bliższy rzeczywistości niż PKB. I od tego momentu będziemy już regularnie sprawdzać, czy jest tak dobrze, jak się oficjalnie podaje.
Wzrost pod znakiem PiS-u
I tak, w ubiegłym roku gospodarka wytworzyła łącznie 1 bln 27 mld zł pożytków (zysków), które w 64 proc. poszły na pensje pracowników, w 22 proc. na emerytury, renty i zasiłki, w 13 proc. na zyski firm niefinansowych (produkcja, handel, usługi), a 2 proc. na zyski firm finansowych (banki, ubezpieczenia, inwestycje). Od tego wszystkiego 1 proc. odjął deficyt finansów publicznych.
Według naszych wyliczeń w latach 2015-2017, czyli za rządów PiS, gospodarka rosła w tempie ponad sześcioprocentowym, rok po roku coraz wolniej. W 2018 r. tempo spadło do +4,6 proc.
Szybko rozwijał się w ubiegłym roku sektor finansowy (zyski +7,4 proc.), mocno rosły też wynagrodzenia (+6,9 proc.) i emerytury (+6,4 proc.) przy niskiej inflacji i spadającym deficycie państwa.
Co niepokoi? To, że zyski netto firm niefinansowych spadły o 11 proc. do 132,5 mld zł. A to przecież głównie z ich działania biorą się większe zarobki ludzi. Mniejsze zyski, to i mniejsze możliwe inwestycje w rozwój.
Rekordy i upadki
Największy wzrost gospodarczy był w roku 2007 (+14 proc.), głównie za sprawą wzrostu zysków firm niefinansowych o 26 proc. i spadku deficytu finansów publicznych o 42 proc. przy niskiej inflacji.
Zieloną wyspą jednak cały czas nie byliśmy. W 2009 roku, choć wskaźnik PKB wyliczony przez GUS podaje +2,8 proc., to gospodarka wcale nie rosła. Według naszych wyliczeń spadek był aż 4,4-procentowy. Głównie za sprawą deficytu finansów, który wzrósł o aż 115 proc. rok do roku do 100 mld zł.
Jakie pożytki gospodarce dał ten ogromny deficyt? Wzrosły wtedy zyski firm niefinansowych o 21 proc., a emerytury i renty o 10 proc. Wynagrodzenia zaledwie drgnęły o 6 proc. przy inflacji 4,3 proc. Traciły firmy finansowe - ich zyski zmniejszyły się o jedną piątą. Jak widać z wielkiego zaciągniętego długu skorzystały wtedy najbardziej firmy niefinansowe.
Drugim najlepszym rokiem w ostatnich jedenastu latach według naszej kalkulacji był 2011. Wzrost 7,1 proc. - głównie dzięki temu, że deficyt państwa spadł wtedy ze 106 do 76 mld zł, a wystrzeliły w górę zyski firm finansowych. Gospodarka, na fali światowego wzrostu odbijała wtedy po słabszym okresie.
Państwo ma zamiar od 2019 roku zwiększyć wydatki budżetowe o 40 mld zł rocznie, by ratować koniunkturę. Pieniądze dostaną ludzie. Pytanie tylko, czy tak jak w 2009 roku wydatki okażą się większe niż korzyści dla gospodarki, czy wręcz przeciwnie. Będziemy się temu przyglądać.
Uwagi metodologiczne
Przyznajemy się bez bicia - nie dysponujemy arsenałem danych GUS i do części informacji po prostu dostępu nie mamy. Dlatego dla firm niefinansowych wzięliśmy dane z tych, które zatrudniają powyżej 50 pracowników i dynamikę ich zysków przełożyliśmy na zbiorowość tych z zatrudnieniem minimum 10 osób.
Brak też nam danych o mniejszych podmiotach i ich zyskach. W ten sposób waga firm niefinansowych w naszych wyliczeniach jest niższa, niż być powinna. Może to zniekształcić wyliczenia. Choć prawdopodobnie nieznacznie, bo w poprzednich latach zyski małych firm stanowiły niewielki procent tych większych.
Wynagrodzenia pracowników policzyliśmy mnożąc pełną zbiorowość zatrudnionych (wg badań BAEL GUSu 16,4 mln ludzi) przez przeciętne zarobki netto. Kwotę netto wyliczyliśmy dla umowy o pracę i tak naprawdę ludzie na rękę mogli dostawać więcej.
Wreszcie za 2018 rok nie ma jeszcze w oficjalnych publikatorach danych z firm leasingowych. To obniżyło siłę firm finansowych w wyliczeniach, choć tylko w tych za ubiegły rok - wcześniej ich zyski były uwzględnione.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl